2013-06-24

Chochlicze spojrzenie,
 
umiesz dwie kolejne sztuczki, o których istnieniu nie miałam pojęcia. Jedna to zasługa Taty i jak twierdzi, nauczył Cię tej jednej, ale za to najsłodszej, która powtarzana tak często w szpitalu teraz utrwaliła się na dobre. Slysząc przytul się, przytul do Tatusia/Mamusi układasz swoją głową na naszym ramieniu, a widok takiej Ciebie wtulonej w najdroższego Ci mężczyznę świata rozczula za każdym razem. Bawiąc się swoim telefonem (moją dawną Nokią, której stan lepszy jest od obecnie używanego przeze mnie telefonu, służącego mi jedynie do bezpłatnych rozmów z Twoją Babcią i wujkiem Bartkiem - bo dostał się w Twoje sprytne rączki i teraz składa się z czterech części) przykładasz go sobie do ucha, gdy mówimy halo halo. Od soboty coraz częściej puszczasz obie dłonie i stoisz sama - bez trzymanek. I jaką radość miałaś w swoich oczach, gdy nad jeziorem obchodziłaś swój wózek dookoła sprawdzając jego zawartość, a zachęcona naszym pokaż gdzie sroczka ważyła kaszę, puściłaś obie dłonie stojąc jednocześnie na dwóch nogach, by pokazać to, o co prosiliśmy. Nasze brawa, szczera radość i Ty z uśmiechem na ustach podrygiwałaś wesoło. Duma Córciu, duma!
   I gdyby nie Twoje ostatnie chorobowe przejścia pływalibyśmy wszyscy wspólnie, a tak moczyłaś nogi, dreptałaś w piachu, spacerowałaś po pomoście z gołą pupą i bardzo szybko zauważyłaś panią z naleśnikiem w ręku, którym karmiła swojego ponad rocznego syna, raczkując i cmokając jednocześnie podeszłaś do niej ze spojrzeniem od rana nic nie jadłam. Po powrocie do domu zaskoczyłaś mnie swoją spostrzegawczością, bo trzymając Cię na rękach poszłyśmy do toalety, żeby z szafki wyjąć płyn do czyszczenia mebli i po chwili wróciłyśmy do pokoju. Posadziłam Cię na ziemi, a sama miałam wziąć się za porządki, gdy Ty jak gdybyś brała udział w wyścigach wyszłaś/wybiegłaś/wyraczkowałaś z pokoju nie zważając na moje pytania, dokąd idziesz i pognałaś prosto do łazienki, bo przecież zostawiłam tam otwarte drzwi wejściowe i te od szafki. Ja zupełnie przeoczyłam ten fakt, Ty zapamiętałaś doskonale, bo raczej nie zdarza Ci się iść w kierunku przeciwnym do mnie, a  zawsze pędzisz co tchu krok w krok za mną. A tym razem nawet się nie zatrzymałaś, nie obejrzałaś, tylko prosto do swojego celu!
 
Co ostatnio lubisz najbardziej? Wrzucać przedmioty do szuflady ze ścierkami, o czym nie wiedziałabym, gdybym przypadkiem jej nie otworzyła i nie znalazła tam pokrywki po słoiku i Twoich drewnianych klocków. Teraz za każdym razem znajduję w niej jakieś Twoje skarby.
 
A dziś wieczorem pokazałaś jak dobrze rozumiesz znaczenie słów weź jeden klocek i wrzuć do wiaderka. W ten o to sposób wspólnie posprzątałyśmy wszystkie zabawki i od dziś będzie to nasz stały przedkąpielowy rytuał. Nie są Ci również obce zwroty chodź do mamy, daj mamie, gdzie jest Tata, idź poszukaj Taty. Podczas kąpieli, gdy wydawać by się mogło zajęta bardzo byłaś zabawą kablem od prysznica na moje słowa chodź, będziemy już wychodzić, wstań Marcelko - zostawiłaś kabel i posłusznie wstałaś, dziwiąc mnie ogromnie swoją grzecznością i rozumnością.
 
W Twoim menu truskawki. Truskawki czyste, bez dodatków. Truskawki z jogurtem naturalnym i cukrem, truskawki w postaci koktajlu, serek wiejski z truskawkami, banany z truskawkami. Cmokasz, oblizujesz się, a gdy za wolno podaje Ci łyżeczkę sama pokazujesz palcem na miskę lub zniecierpliwiona wstajesz w krzesełku, co ostatnio czynisz kilka/kilkanaście razy podczas jednego posiłku, a my cierpliwie lub nie, usadzamy Cię i tłumaczymy, dlaczego w krzesełku do karmienia się siedzi, a nie stoi.
 
Uczymy się rozpoznawać drewnianego rycerza (niech  księżniczka ma towarzystwo), zmywarkę i świadomie układać palce w figę.
 
A we mnie nieustanny zachwyt Tobą. I czy to już zawsze tak będzie, że każda Twoja nowa, choćby najmniejsza, najprostsza umiejętność to wewnętrzna moja duma o rozmiarach nie do opisania? Bo chyba każda mama uważa, że jej dziecko jest właśnie tym najmądrzejszym i najinteligentniejszym. Ale Ty naprawdę jesteś  ;)
 
I zaczynają Ci się kręcić włosy, a spojrzenie wciąż to samo - z chochlikiem zamiast źrenic.

2013-06-20

Przyczyno mojej radości,

od niedzieli masz nowego domownika w swojej buzi - dolną lewą dwójkę, czyli ząb numer siedem! 

   Tata każe mi codziennie uczyć Cię jakiś sztuczek, także dziś opanowałaś picie z kubka Lovi 360 stopni, a jeszcze przed wyjazdem do szpitala zakup ten uznałam za nieudany i odłożyłam na półkę, by poczekał, aż dorośniesz. Dorosłaś - szybko. Brawo Zdolniacho! Pokazywanie mniam mniam, czyli głaskanie się po brzuchu też wychodzi Ci już coraz lepiej. Czasem jest to szyja, czasem klatka piersiowa, a czasem brzuch Taty, ale rozumiesz więcej i uczysz się szybciej niż przypuszczałam. Odróżniasz swoje gumowe klucze i potrafisz je wskazać, gdy Cię o to proszę. Podobnie jest z bananami, które leżą w pomarańczowej misie na parapecie. Gdy pytam Cię, czy chcesz zrobisz siku do nocnika spoglądasz na ziemię i wzrokiem szukasz swojego zielonego tronu. Gd jesteśmy w sypialni i pytam Cię, czy włączymy radio i posłuchamy muzyki kierujesz swoje oczy na sprzęt grający i się uśmiechasz. I robisz to tak, jakby to była najnaturalniejsza rzecz na świecie, jak gdyby nie powinno dziwić mnie to, że wiesz, gdzie stoi radio, bo to przecież proste! 

Od kilku dni nie masz problemów z zasypianiem w wózku podczas spacerów. Widzę, gdy robisz się zmęczona, więc opuszczamy plac zabaw i kierujemy się w stronę cienia. W łapkę dostajesz biszkopta i po chwili zaczynasz jeść go z zamkniętymi oczami, aż do momentu gdy nie masz sił już go trzymać, podobnie jak pełnej dziecinnych pomysłów, marzeń i zabaw głowy. Nie masz uczulenia na truskawki, zjadasz je zarówno w czystej postaci, jak i w formie koktajlu truskawkowego na bazie jogurtu naturalnego z dodatkiem cukru - ukochany mój o tej porze roku. Dziś po raz pierwszy z serkiem wiejskim. 

Wczoraj na naszym osiedlowym placu zabaw (jednym z trzech), który odwiedziliśmy we trójkę popołudniową już porą - jakże było nasze zdziwienie, gdy spotkaliśmy tam nasze szpitalne sąsiadki. Podczas rozmów na korytarzu nigdy nie wspominałyśmy, gdzie mieszkamy, a okazało się, że jesteśmy z tej samej ulicy! I tylko po placu niosło się: Mama, zobacz kto mnie huśta! Ciocia! Wujek, zrób koguta! I tutaj, na naszym osiedlu poczułam się pierwszy raz tak naprawdę u siebie, nie obco. Bo jest ktoś kto nazywa mnie ciocią, bo mijam znajome twarze, matki, babcie, którym się kłaniam, z którymi wymieniamy uśmiechy i zdania na temat naszych pociech. Przy bloku, gdzie się wychowałam wszyscy byli znajomi, same ciocie i wujkowie, koleżanki, z którymi bawiłyśmy się w dom na naszej klatce schodowej, koledzy od chowanego po piwnicach. Wszyscy znajomi. I tego samego chciałabym tu u nas, dla Ciebie. Ale i dla siebie też. 

I jakże często w ciągu dnia słyszę - Zobacz jaka radosna dziewczynka, zobacz jak się śmieje. I nie boi się huśtać. A Ty nie dość, że się nie boisz, mimo sporej jak na swoje lata :) wysokości, to jeszcze roznosisz swój śmiech na cały plac i jednocześnie robisz ludziom papa (zamiast trzymać się swojego ruchomego krzesełka), wyginasz się, obracasz, próbujesz usiąść bokiem i zobaczyć, co dzieje się, ze wszystkich stron świata! Nie zabraniam, nie podnoszę głosu, nie mówię, że nie wolno, a śmieję się w głos razem z Tobą. I zdrowsza jestem, i czuję się pięknie!

2013-06-17

Skarbie mój, za nami

poszpitalna wcale nie łatwa rzeczywistość ostatniego tygodnia. Dwa pierwsze dni w domu to obraz zmęczonych fizycznie i psychicznie rodziców z marudzącym na rękach dzieckiem. Bo przez tydzień bardzo przyzwyczaiłaś się do naszej obecności not stop, w zasięgu wzroku zawsze było któreś z rodziców. pierś mamy na wyciągnięcie ręki - dostępna rzeczywiście na żądanie. Nawet w Twoim okresie niemowlęcym karmiłam Cię w mniej więcej trzy godzinnych odstępach czasu, byś się nie przejadała, a ostatnio - kiedy tylko chciałaś, marudziłaś, poczułaś potrzebę bliskości i matczynego ciepła.

    W niedzielę po powrocie ze szpitala sama na siebie nakrzyczałam za to, że za dużo od Ciebie wymagam, że za szybko chcę, by wszystko wróciło do normy. Denerwowało mnie, że chcesz spać tylko na rękach, a nawet kilkanaście prób odłożenia Cię do łóżeczka z przerwami na dłuuuugie kołysanie nie przynosi efektów. Byłam zła, zirytowana i wszystkim rozdrażniona z wrażeniem, że nic już nie będzie takie samo. A przecież Ty, Szkrabie najukochańszy spędziłaś tydzień poza swoim bezpiecznym światem, w pokoju o obcym kolorze ścian, z nieznajomymi twarzami, które często wybudzały Cię z i tak niespokojnego snu. I myślę, że przeżyłaś to bardzo, a my nawet nie wiemy, ile ten czas kosztował Cię nerwów, niepokoju, smutku i niepewności. Miałaś przy sobie nas - rodziców, ale jednocześnie to my pozwalaliśmy dla Twojego dobra oczywiście (ale czy miałaś tego świadomość? - mam nadzieję, że tak), że odczuwałaś fizyczny ból.

    I mimo tych przeżyć - jestem z Ciebie bardzo dumna, bo Twoja radość powróciła ze zdwojoną siłą. W ciągu dnia usypiasz na rękach, ale nie budzisz się od razu po przełożeniu do łóżeczka. Nie musimy Cię już tak długo kołysać i przyjmować dziwnych póz, byś nie poczuła momentu zmiany podłoża z ciepłych rąk na swój materac. I muszę przyznać, że już i noce są o niebo lepsze, bo przespałaś dziś bez przerwy całe dwie godziny! Ale nie bronię się już przed braniem Cię do naszego łóżka. Fizycznie po prostu nie mam sił w nocy Cię nosić i bujać, bo wiem, że przebudzisz się po czasie pewnie nie wiele dłuższym niż moje wędrówki po mieszkaniu z Tobą na rękach. W sypialni rodziców śpisz trochę spokojniej, choć nad ranem co mniej więcej pół godziny domagasz się matczynego ciepła płynącego z piersi. I choć pięknie wypijasz mleko z butelki - cieszysz się nią tak samo jak moimi sutkami, śmiejesz się do gumowego smoka i ewidentnie sprawia Ci to mnóstwo radości, to i tak najlepiej zasypiasz wtulona w moje ciało. I czemu mam Ci tego żałować? Niech do sierpnia trwa jeszcze ta Twoja radość, zbieraj przeciwciała i rośnij zdrowo.

    I wiesz, dzisiaj po kilku dniach obecności Twojej Babci Beatki wstałam z ogromną radością, nowymi siłami i zapasem energii. W ostatnich dniach miałam czas, żeby  odreagować w spokoju i ciszy, wybrać się na zakupy, z Tobą na spacer ze świadomością, że wrócę do czystego mieszkania. Dobrą masz Babcię, nawet nie wiesz jak! Nam - swoim dzieciom by Nieba uchyliła, Tobie - cały świat by na rękach przyniosła. I mimo, że na początku minę miałaś niepewną, po kilku dniach przyzwyczaiłaś się do nowego członka rodziny, i zupełnie nie reagowałaś na brak mamy w pobliżu. A sobotę spędziłaś z Tatą, bo my z Twoją Babcią wypuściłyśmy się w miasto ;) Przyjemny czas na zakupy, pogaduchy, ploteczki przy kawie z bitą śmietaną i kalorycznej babeczce. Już dawno nie spędziłyśmy tyle czasu mierząc sukienki, a tylko muzyki z Pretty Women brakowało. Dobry czas dla nas wszystkich. Potrzebna taka odskocznia, by potem nowy tydzień zaczynać tak jak my dzisiaj.

    A Ty Krasnoludku w różowych bermudach rozwijasz się ostatnio w bardzo szybkim tempie. Wiedzę, nowe słowa, zwroty chłoniesz jak gąbka. Jeden dzień z babcią i na słowa Sroczka kaszkę ważyła stukasz palcem wskazującym jednej ręki, w otwartą drugą dłoń. Masz swoją ulubioną drewnianą księżniczkę z zestawu klocków i choćbym Ci ją schowała pod stertą zabawek, zakryła kocem, czy położyła sobie na głowie, szukasz i zawsze znajdujesz, gdy zapytamy Cię gdzie jest księżniczka? Gdy tylko Twój wzrok ją zlokalizuje, uśmiechasz się szeroko, bierzesz do ręki i podnosisz zadowolona do góry. O dziwo w tym zestawie są jeszcze inne ludziki nie wiele różniące się od ukochanej księżniczki, bo tylko kolorem stroju, Ty jednak bardzo często wybierasz właściwy - ten pomalowany na różowo. Układam w rządku przed Tobą kilka zabawek, wśród nich właśnie ową księżniczkę i gdy proszę, byś mi ją podała - wybierasz  trafnie. A moja radość większa niż Twoja, gdy Cię za to wycałowuję i biję brawo. Potrafisz odróżnić też pluszowego kota, ostatni zakup - brązowego konia, bo dziś na pytanie - gdzie jest konik, najpierw podałaś mi księżniczkę, ale gdy wytłumaczyłam Ci, że nie o tą zabawkę mi chodziło, szukałaś wzrokiem, zaglądałaś pod inne zabawki, aż wreszcie znalazłaś właściwe zwierzę. Poproszona palcem wskazujesz lampę na suficie i lokalizujesz nos na czyjeś twarzy. Lokalizujesz, czyli zaciskasz tak, że czasem, aż łzy w oczach stają. Już kojarzysz słowo Babcia z moją Mamą, bo odwracałaś się we właściwym kierunku zapytana gdzie jest Babcia, albo wędrowałaś po mieszkaniu w akcji poszukiwawczej. Muszę już kontrolować zawartość swoich torebek, Twojego spacerowego plecaka, bo błyskawicznie opanowałaś zamek błyskawiczny.

    Po szpitalu apetyt powrócił Ci również ze wzmożoną siłą. Odnoszę wrażenie, że wciąż mogłabyś coś przekąszać, a nie chciałabym byś wyglądała jak chłopczyk, którego spotkałyśmy dziś na placu zabaw. Chodzący od niedawna, a jak sama powiedziała jego babcia - muszą już go odchudzać i wydzielać ilości posiłków. Ty zaczynasz cmokać, jak tylko zobaczysz coś do zjedzenia, zaczynasz płakać, gdy kończy Ci się danonek, więc zaraz po nim pochłaniasz całego banana - dziś sama operowałaś łyżeczką i każdy kęs trafiał prosto to Twojej buzi, bez mojej pomocy. Zjadasz na raz całego. Parówka na ciepło jako podwieczorek, a ktoś z boku pomyślałby, że nie jadłaś cały dzień. Jabłko obrane, z oberwanym ogonkiem dane Ci w całości i mam chwilę dla siebie. Lubisz jeść, ale sama. Samodzielnie. Przy zupie spędzamy około 20-30 minut. Bo mięso układam Ci na blacie i jesz sama - palcami. Z łyżeczki nie weźmiesz. Podobnie jest z marchwią, którą gotuję w całości, ale w takiej postaci dać Ci nie mogę, bo włożyłabyś/wepchała na siłę do buzi prawie całość. Uwielbiasz jeść wtedy, gdy jemy my, także staram się, jak mogę, byś codziennie, któryś posiłek jadła razem z nami. Rano wspólnie we dwie celebrujemy mleczne śniadanie. Towarzysz nam w obiedzie  podjadasz co możesz z naszych talerzy, dziś pomidory z ziemniakami, których (tych drugich) często w zupie nie tolerujesz. I nie ma co się dziwić, że w szpitalu waga Ci spadała, no bo ile można jeść słoikowe zupy i desery. 

    Na spacerach zachwycam się Tobą nie tylko ja sama, ale też mijający nas przechodnie, do których śmiejesz się i robisz papa bez proszenia. Wielu z nich podchodzi, by się z Tobą przywitać, wszyscy odwzajemniają uśmiech czyniąc mnie jeszcze bardziej dumną, chwalą Twój uśmiech, odwagę. Jaka radosna dziewczynka! A my nie spacerujemy już przemierzając osiedla wzdłuż i wszerz, nie czynimy tyle kilometrów, co wcześniej, tylko kierujemy się ku placom zabaw. Mamy kilka swoich ulubionych, ten z czerwono-żółtymi liczydłami i kamykami, których nie pozwalam Ci jeść. I obok domu z huśtawkami, na których śmiejesz się w głos, bo huśtam Cię tak, jak przystało na dużą dziewczynkę - byś poczuła wiatr we włosach. Oczywiście zatrzymujemy się przy wszystkich psach, nawet gdy jeszcze ich nie widzisz, a jeśli powiem, że zaraz zobaczysz pieska, patrzysz w obie strony i szukasz wzrokiem czworonożnych sierściuchów. A gdy przychodzi pora Twojej drzemki zmęczona usypiasz w wózku, Ty - schowana od słońca, a ja obok opalam się z gazetą w ręku i prawdziwie wypoczywam.

Czy potrzeba mi czegoś więcej?

Ja - Spalona słońcem Matka. 

2013-06-15

Kruszyno o wesołych już oczach,

pamięcią wracam do ostatnich dwóch tygodni, dni, których Ty pamiętać nie będziesz, ja - na zawsze w sercu.

wtorek - 28 maj.
Szósta dobra przyjmowania antybiotyku. Uporczywy, męczący kaszel minął, ale znów dostajesz wysokiej gorączki, która utrzymuje się przez cały dzień i każe następnego dnia ponownie skontrolować Twoje zdrowie (czwarta środa z rzędu! A przychodnia staje się miejscem, które poza domem odwiedzamy ostatnimi czasy najczęściej). Lekarz po przystawieniu słuchawki od razu stwierdza zapalenie oskrzeli i przypisuje mocniejszy antybiotyk w postaci zastrzyków i już wiemy, że nasz planowany wyjazd do Dziadków nie dojdzie do skutku, a długi weekend spędzimy w domu. 

czwartek - 30 maj.
Budzisz się z wysypką na całym ciele. Przypuszczamy, że to reakcja na podany nowy antybiotyk, telefonicznie uprzedzamy pielęgniarkę, która za chwilę ma pojawić się u Ciebie na zastrzyku, a ta proponuje jechać do dyżurnego lekarza w szpitalu wojskowym. Młoda, uśmiechnięta lekarka z włosami niczym baranek jako jedyna spośród ostatnich pediatrów okazuje Ci sympatię. A jest to dla mnie istotne. Nie chodzi o zbytnie rozczulanie się nad pacjentem, przesadne ciukanie, ale kilka uśmiechów, pogłaskanie, zaczepienie i Twój stosunek też jest zupełnie inny, bo jesteś spokojna, chwytasz za słuchawki, nie przeszkadzasz i nie marudzisz podczas badania. Dostajesz kolejny antybiotyk(!) - tym razem w postaci kropelek i z nową porcją leków wracamy do domu. Po wieczornej kąpieli wysypka się zaostrza. Całe ciało pokryte masz czerwonymi plamkami, Tata robi zdjęcia - bo nie chcemy znów wozić Cię po przychodniach i z aparatem jedzie do lekarki, która z rana przyjmowała nas w szpitalu. Ta radzi udać się jeszcze dziś na oddział zakaźny. I zamiast tulić Cię do snu, przebieram z piżamki, pakuję kilka zabawek, coś na przekąskę i w scenie niczym z horroru jedziemy do kolejnego lekarza. Niebo szaro-granatowe, ulewa, błyskawice i my pod jedną parasolką szukamy właściwych drzwi. I dopiero teraz zwracam uwagę na zbyt słabe oznaczenia, brak punktów informacyjnych, które nawet w nocy skierowałyby bezpośrednio w odpowiednie miejsce. Po wejściu - irytacja. Na środku korytarza - rejestracja. Stół, trzy kobiety, z których jedna wypełnia papierowe dokumenty, druga nie do końca obyta z klawiaturą komputera wstukuje Twoje dane, a trzecia popija herbatę. Wszystko za wolno. W gabinecie jeszcze większa irytacja, bo lekarka zamiast poprosić byśmy poczekali na zewnątrz, zaprosiła nas do środka i kończyła prywatną rozmowę na temat swojego zmęczenia, błyskawicznych zupek, które komuś tam, komuś ma spakować i tysiąca innych rzeczy, które właśnie musiała omówić. I ja to wszystko rozumiem, że być może miała przysłowiowe urwanie głowy, brak czasu, bo świąteczny dzień i pacjentów pewnie kolejka długa, i być może był to jedyny moment, gdy o te zupki mogła dopytać, ale nie koniecznie my musieliśmy tego słuchać i się denerwować na brak profesjonalizmu. Ale przynajmniej później poświęciła Ci dużo uwagi, wypytała, dokładnie zbadała i niestety nie pozwoliła wrócić na noc do domu, mówiąc o niebezpieczeństwach, które pojawić się mogą w związku z wysypką - opuchlizna, duszności. Około 22.30 trafiliśmy na szpitalną izbę przyjęć. Ty już dawno powinnaś spać, a po raz kolejny tego dnia, obca osoba przykłada Ci słuchawki do klatki piersiowej, zagląda do gardła, inna waży i mierzy. Płaczesz, marudzisz, jesteś niespokojna (dziwne, gdybyś była!), a my opisujemy cały przebieg Twojej choroby, nazwy leków, jakie w ostatnim czasie otrzymywałaś. I w pewnym momencie po prostu już nie wytrzymuje i łzy same zaczynają mi lecieć po polikach i tej nocy jeszcze długo nie przestają. Jedziemy do gabinetu zabiegowego na oddziale dziecięcym, gdzie pielęgniarki próbują założyć Ci wenflon. Leżysz na stole, przytrzymują Ci rączki i nóżki, bo wyrywasz się całą swoją siłą, płaczesz, a ja razem z Tobą. To Tata czuwa obok Ciebie, bo ja nie jestem w stanie patrzeć na łzy, które wylewasz, a tylko jedna osoba może przebywać z dzieckiem w zabiegowym (??!!!) Twoje żyły wciąż pękają i kilka prób wkłucia nie przynosi efektu. Tata prosi o zastrzyk domięśniowo. Jesteś wyczerpana, zmęczona z bólu, zaczynasz nerwowo ssać kciuk. A Tata  nieświadomie rozdrażnia mnie jeszcze bardziej, bo  każe mi się uspokoić i nie płakać, ale ja wiem, że już zawsze będę płakać razem z Tobą. Jestem Matką i to normalna reakcja, gdy widzi się cierpienie dziecka i świadomość, że nie można ulżyć w bólu. Zabrać, wziąć na siebie. W dwuosobowej sali, do której nas kierują jest jeszcze Mama z dziewczynką starszą o tydzień od Ciebie, przyjętą kilka godzin przed Tobą. Wychodzę na korytarz, tulę Cię w ramionach, śpiewam i kołyszę, byś mogła chociaż przez kilka godzin spokojnie, w poczuciu bezpieczeństwa odpocząć po trudach całego dnia. Jest chyba pierwsza w nocy, gdy Tata przywozi nam najpotrzebniejsze rzeczy i wtulone w siebie usypiamy.

piątek - 31 maj.
Dzień w szpitalu zaczyna się zaraz po piątej od mierzenia temperatury i pomimo bezdotykowego pistoletu budzisz się od razu. Później kolejne próby założenia wenflonu. Tym razem po kilku nieudanych wkłuciach zapłakane wychodzimy z motylkiem w stopie. Dobrze, nie będziesz go widziała i chciała wyjmować. Denerwuje mnie, że gdy tylko udaje mi się Cię uspać - nie ma mowy o odłożeniu do łóżeczka, śpisz w moich ramionach - wtedy pielęgniarka przychodzi z lekiem albo wysyłają nas na prześwietlenie klatki piersiowej. Tam znów płaczesz, bo zrobienie zdjęcia wymaga unieruchomienia Twego ciałka, dlatego na ręce i nogi położone masz ciężkie worki. Zabawiam Cię, głaszczę po twarzy, mówię łagodnym głosem - wszystko po to, by dać Ci chociaż odrobinę poczucia bezpieczeństwa, bliskości i świadomości, że jestem. Następnie wizyta u laryngologa, obchody lekarskie, mnóstwo nowych osób i leki, które wprawiają Cię w stan ogólnego zmęczenia, nieustannego rozespania, marudzenia.

sobota - 1 czerwca.
Twój pierwszy Dzień Dziecka, który w planach wyglądać miał zupełnie inaczej. Dowiadujemy się o zmianach w płucach, zapaleniu ucha i tym, że nasz pobyt w szpitalu potrwa przynajmniej przez czas podawania antybiotyku, czyli około tygodnia. I boję się bardzo tego nadchodzącego czasu. Jak poradzę sobie z Tobą w jednej sali, gdzie polem do zabawy jest jedynie małe łóżeczko z Twoimi grzechotkami, pluszakami, większe - moje, na którym śpimy i parapet na korytarzu - nasze małe okno na świat. Ale jest Tata. Praktycznie cały czas spędza razem z nami, a szpitalną salę opuszcza długo po oficjalnej godzinie odwiedzin.
Początkowo z Mamą Martynki separujemy Was od siebie, później stwierdzamy, że wszystkie wirusy i tak się już przemieszczamy i umieszczamy Was w jednym łóżeczku, byście w ten sposób miały namiastkę placu zabaw, a my wspólnymi rozmowami wypełniamy dłużące się dni.

W Tacie zauważam nowe pokłady troski, nie tylko o Ciebie, ale też i o innych pacjentów, gdy wieczorem po kąpieli usypiam Ciebie - Tata bawi się z 4,5letnią Patrycją. Z trudem zapamiętuje wszystkie imiona jej kucyków Pony, wymyśla rozwijające pamięć zabawy, gra w Ciepło-Zimno. I już wiem, że nie zabraknie Mu konstruktywnych pomysłów spędzania wolnego czasu z Tobą, gdy jeszcze trochę podrośniesz. Patrzę, podziwiam i cieszę się, że właśnie takiego mam męża.

A w sobotę wieczorem kolejna pielęgniarka stwierdza, że niemożliwym jest, byś tak płakała podczas przyjmowania antybiotyku i należy poprawić Twoje wkłucie. Nie wiem skąd masz w sobie tyle siły, skąd tyle mocy w takim ciałku, bo wyrywasz się tak, że poza nią i Tatą do pomocy w trzymaniu wezwana zostaje również sporych gabarytów salowa. W sercu już na zawsze zapamiętany mam obraz Twoich wpatrujących się we mnie, miałam wrażenie błagalnych oczu, by zabrać Cię z tego stołu. Zasnęłaś na nim z bólu, zmęczenia i płaczu.

niedziela - 2 czerwca.
Jak wmurowana stoję, gdy do sali wchodzą Twoi Dziadkowie z typowo dziewczyńskim pianinkiem dla Ciebie, zapasem owocowych deserków, słoikiem Nutelli (dla mnie) i odżywczymi sokami. Wprawdzie Mama przez telefon podpytywała mnie o oddział, na którym jesteśmy, salę itp., ale nie przyszło mi do głowy, że pokonają 200 km w jedną stronę, by przez kilka godzin pobyć razem z nami. Śpisz u Babci w ramionach i zdecydowanie nie jesteś tą Marcelką, którą Dziadkowie do tej pory znali. Mało uśmiechnięta, płaczliwa, czyli dotychczasowe przeciwieństwo Twojego usposobienia. I zauważam, że jesteś jedynym dzieckiem tak dużo kołysanym, tulonym,i noszonym na rękach po korytarzu, którego długość pokonałam podczas całego pobytu niezliczoną ilość razy.

poniedziałek 3 czerwca - wtorek 4 czerwca.
W poniedziałek wypisują małą Martynkę i zostajemy same. Z jednej strony dobrze, czuję się swobodniej i mamy więcej przestrzeni dla siebie, z drugiej nawet z wyjściem do toalety czekam na Tatę, który sprawy zawodowe odłożył na później. Wszystko dla Ciebie. Dla nas.

Na dobre zadomawia się w naszej sali mała Patrycja, z którą śpiewamy piosenki, bawimy zwierzakami i czytamy książeczki. Grzecznie pyta, czy nie przeszkadza i wychodzi, gdy tylko chcę utulić Cię do snu. A ty śmiejesz się szeroko na jej widok, stajesz przy szpitalnej szybie oddzielającej pokoje i pukasz do swojej starszej sąsiadki.

 Momentami obie czujemy się zmęczone. Ty  - badaniami podczas porannego obchodu, później drugiego z Panią ordynator i trzeciego - wieczornego, codziennym ważeniem,  inhalacjami, które robimy Ci dwa razy dziennie, kilkakrotnym dożylnym przyjmowaniem leków - płaczesz gdy tylko pielęgniarka zbliża się do Ciebie. Ja - całą sytuacją, Twoim spaniem tylko na rękach, noszeniem i nieprzespanymi nocami. Plusem jest fakt, że spędzamy we trójkę mnóstwo czasu razem. Poświęcamy Ci całą uwagę, zabawiamy jak tylko potrafimy, byś miała powody do uśmiechu. A we wtorek wieczorem gdy Ty już śpisz oglądamy telewizję, niepotrzebnie mówię słowa, że na szczęście mnie nic nie dolega.

środa - 5 czerwca
O 5 rano jest już z nami Tata, bo obie wymiotujemy, Ty dodatkowo masz biegunkę, a ja nie jestem w stanie się Tobą zająć. Czuję się słabo jak nigdy i z trudem podnoszę do umywalki. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że ja pacjentką tego oddziału nie jestem i niestety nie mogę liczyć na żadną pomoc. W ogóle najlepiej zdaniem niektórych by było, gdybym pojechała do domu jako potencjalny roznosiciel wirusa, który już od kilku dni krążył po naszym oddziale. Przenoszą nas na pojedynczą salę i do soboty praktycznie nie wychodzimy poza nią.

czwartek 6 czerwca - sobota 8 czerwca
Spada Ci waga, nie masz apetytu stąd konieczność otrzymywania kroplówek. Z niepokojem zmieniamy Ci pieluchy, wiedząc, że wciąż utrzymujący się wirus będzie przeciwskazaniem do otrzymania karty wypisu. Dodatkowo pojawia Ci się nowa wysypka i znów lekarze nie potrafią stwierdzić, czy to na skutek wirusa, czy może nowe uczulenie polekowe. I widzę w Tobie z jednej strony pewne symptomy świadczące o adaptacji do nowego miejsca - po raz pierwszy nie płaczesz przy antybiotyku, podczas poprawiania wenflonu w gabinecie zabiegowym nawet sama pielęgniarka zdzwiona jest Twoim zachowaniem, niektóre z nich darzysz szerokim uśmiechem, zaczepiasz panią sprzątającą nam salę, robisz papa pierwszy raz widzianym osobom. Z drugiej strony jesteś coraz bardziej marudna, domagasz się wciąż matczynego mleka, co fizycznie staje się z powodu bólu sutków niemożliwe. Muszę je oszczędzać na noc, bo tylko tak potrafisz usnąć. Oboje z Tatą jesteśmy wyczerpani, zniecierpliwieni, zdenerwowani i na siebie wzajemnie, i na Ciebie. Marzę o własnym łóżku i płaczę, gdy w piątek dowiaduję się, że jeszcze tą jedną noc na pewno spędzimy na szpitalnym oddziale.
I kolejny ciężki sobotni poranek, bo płaczesz tak, że nawet pielęgniarki zaglądają i widząc moje zmęczone oczy próbują Cię chociaż na chwilę zabawić. A ja czuję, że to wyraz Twojej tęsknoty za normalnością i pakujemy się w kilka minut, gdy tylko do ręki otrzymuję Twoją kartę wypisu. Po 10-tej rano jesteśmy nareszcie  z powrotem w domu.
Z dala od szpitali. Dobrze, że ten trudny czas dobiegł końca.

2013-06-09

Biedroneczko,

mam nadzieję, że już w środę uda mi się znaleźć więcej czasu, by opisać wszystkie ostatnie zdarzenia, emocje, ogrom wylanych Twoich i naszych łez, bo płakaliśmy razem z Tobą, choć u Taty łzy były w sercu.

Teraz - poszpitalna rzeczywistość każe odpocząć od myślenia, wyłączyć się, usiąść i napawać ciszą, gdy tylko mam taką możliwość. W ciągu dnia czasu na cokolwiek innego poza Tobą - brak. I pragnienie powrotu do normalności. Powrotu nas sprzed Bożociałowego wieczoru.