2019-11-27

Miłoszu mój,

rok temu o tej porze jadłam kolację w towarzystwie Twego Taty i Babci, i zastanawiałam się, jak będzie wyglądać dzień Twego porodu. Nie przypuszczałam, że tuż po północy będę siedziała w samochodzie ze skurczami i czekała, aż Tata znajdzie w swoim samochodzie skrobaczkę, oczyści szyby i ruszymy do szpitala. Pamiętam wszystko. Szpitalną ciszę, lekarkę, która badała mnie na izbie, ładny makijaż położnej, piosenkę w radiu, ból, wdzięczność, zapach towarzyszący Twoim narodzinom.

Cudaku, jesteś iskrą w naszej radości. Nie wiem, jak funkcjonowaliśmy bez Ciebie, bez Twoich okrzyków wyrażających radość, bez Twojego "o", krótkiego, mocnego, wypowiadanego w nowych sytuacjach, gdy coś Cię zaskoczy, gdy coś nowego zobaczysz. Rozwijasz się w bardzo szybkim tempie, a ja wiem, że to obecność starszego rodzeństwa jest głównym tego motorem. Gdy w wakacje jechaliśmy do Bielska przemieszczałeś się pełzając. To tam pierwszy raz stanąłeś na korytarzu, trzymając się schodka, to tam po paru dniach przeraczkowałeś cały korytarz z każdym dniem bardziej umacniając swoje nowe umiejętności. Pamiętam wieczór, gdy przebudziłeś się po jakiejś godzinie po zaśnięciu i stałeś w łóżku czekając aż przyjdę. I Twój widok Ciebie stojącego, przytrzymującego się barierki łóżka bardzo mnie zaskoczył i uradował. Nie przypuszczałam, że przeżywając po raz trzeci wszystkie te kolejne etapy rozwoju, będą mnie one tak zwyczajnie szczerze radować. Siadać nauczyłeś się pod Krakowem, w Czernej, gdy przebywaliśmy na naszych piętnastodniowych rekolekcjach, a Ty zdobyłeś tam ksywkę "Sprężyna", bo  brany na kolana nieustannie na niech  podskakiwałeś. Nie siedziałeś w spokoju, nie stałeś, a ciągle góra-dół, góra-dół. Po wakacyjnym powrocie do domu musieliśmy się nauczyć Twojej wszędobylskości, tego, że przemieszczasz się po wszystkich pokojach i podnosisz przy wszystkim, nie koniecznie przy rzeczach, przy których wstawać powinieneś (ruszający się wózek Marceli, jeżdżące żółte auto, poduszka na kanapie). Zaliczyłeś kilka bolesnych upadków, bo początkowo nie potrafiłeś padać na pupę, tylko na plecy i głowę, ale z czasem robiłeś to sprytniej, ostrożniej, ucząc się na doświadczeniach. Od dwóch tygodni chodzisz. Chodzisz całymi dniami, bierzesz w ręce różne przedmioty, przenosisz z pokoju do pokoju i chodzisz. Jesteś niesamowicie zadowolony z nowej perspektywy spoglądania na świat i coraz bardziej dokuczliwy. Czasem już nie sprzątam, a plastikowe miski leżą na środku kuchni, razem z folią aluminiową i foliowymi woreczkami, gdzieś obok leży różowa patelnia, w sypialni książki, w łazience suszarki, w pokoju dzieci powyciągane piżamy i skarpetki, w wannie gazetka selgrosa, w moim bucie różowa plastikowa świnka od "pana dumelka".

Uwielbiam ten Twój głośny śmiech przy codziennych łaskotkach, już nie szczerbaty uśmiech (masz osiem zębów, między górnymi jedynkami urocza przerwa, dolna dwójka całkiem koślawa), Twój wyraz niezadowolenia, gdy głośno mówię "nie wolno" albo zabieram Ci coś, czego mieć nie powinieneś. Kładziesz się wtedy na ziemi z głową zwróconą do podłogi i tak lamentujesz albo odchodzisz ode mnie w drugi kąt pokoju, krzycząc coś przy tym po swojemu. Żartobliwie mówię, że się wtedy tak chwilowo obrażasz, ale na szczęście szybko Ci przechodzi. Tata nazywa Cię "sołtysem:, bo często chodzisz z wypiętym brzuchem i krzyczysz. Nisko. Gardłowo. Bardzo głośno. Co jeszcze w Tobie chcę zapamiętać? Chochliczy wyraz oczu, gdy wyrzucasz rzeczy siedząc w krześle do karmienia, jak podczas kąpieli sprawdzasz, czy masz na głowie okularki do pływania i ciągle ich dotykasz, jak śmiejesz się w głos za każdym razem, gdy bawimy się w "a ku ku", a Ciebie śmieszy to wciąż tak samo, jak zostawiony na sypialnianym łóżku przewalasz się po nim nie patrząc absolutnie na nic, czy walniesz głową w ścianę, zagłówek, czy moje kolano.

 Uwielbiasz kąpiele, płaczesz, gdy jesteś wyciągany z wody, przekonujesz się do spacerów w wózku, bo te często kończyły się tym, że prowadziłam wózek jedną ręką, a Ciebie niosłam na biodrze. Tak wspominam nasze wrześniowe powroty ze szkoły Marcelki. Przez wąwóz, pod górę do przedszkola po Karola. Do domu wracałam cała mokra i padnięta, by następnego dnia znów mieć ochotę na powtórkę z rozrywki. Przecież tegoroczny wrzesień uraczył nas tak piękną pogodą, że szkoda było wybierać inny środek transportu. 

No i nie śpisz. Nie śpisz nawet trzech godzin pod rząd. Potrafisz wybudzać się kilka razy w odstępach, co godzinę. Wierzę, że sytuacja unormuje się trochę, gdy przestaniesz być karmiony naturalnie, ale wszystko na spokojnie. Na to przyjdzie jeszcze czas. 

Kończę Malutki. Masz trzecią pobudkę od 21. 

Uściski MAMA