2013-08-28

Zakatarzony nosku,

od wczoraj kichasz z częstotliwością raz na kilka(naście) minut, a zdanie, które najczęściej słyszysz to: Chodź Żabo wytrzemy nosek. Od wczoraj świeże powietrze dolatuje do nas jedynie z otwartych okien, bo rankiem utrzymuje Ci się stan podgorączkowy, który wieczorami mija, a Twój chorobowy znak rozpoznawczy to czerwone, szkliste, ale uśmiechnięte wciąż oczy.

Zaskakujesz nas codziennie, bo umiesz, wiesz wiele, jak na swoje niespełna 13 miesięcy. 

Potrafisz wskazać na sobie, Tacie, misiu, czy na mnie: nos, oko, ucho, brzuch. Poproszona dajesz rączkę, a przedwczoraj, gdy bawiłaś się moimi kremami, najpierw tym do rąk, a później do stóp - którego znaczenie Tata wyjaśniał Ci już jakiś czas temu - otworzyłaś i zaczęłaś przykładać do skarpet pamiętając, że ten w ciemniejszym opakowaniu właśnie do tego służy! 

Nie wiem, czy to przypadek, czy rzeczywiście odczuwasz już moment potrzeby fizjologicznej, bo kilka razy sama przyniosłaś mi swój nocnik, a posadzona na nim natychmiast zrobiłaś co trzeba, ciesząc się przy tym szczerze i bijąc brawo samej sobie. Kilka razy przyniosłaś też tuż po samym fakcie, a ciepła jeszcze pielucha wskazuje, że wiesz, o co chodzi, rozumiesz, ale nie potrafisz wyczuć momentu. Ale wierzę, że z pieluchami pożegnamy się wcześniej, niż przypuszczałam. 

Znasz nazwy pomieszczeń naszego mieszkania, wiesz, gdzie jest kuchnia, łazienka, sypialnia i pokój. Kierujesz się we właściwym kierunku, gdy mówię, że idziemy jeść, myć ręce/buzię/pupę. 

Rozumiesz i właściwie wykonujesz nasze prośby typu: zamknij/otwórz drzwi do łazienki/szufladę/szafkę, przynieś proszę nocnik z sypialni ( i idziesz do sypialni, mimo, że wiesz, że nocnik z reguły tam nie stoi, i wykonujesz to, o co proszę, mimo, że stoisz już przy wannie i czekasz na kąpiel), włóż pranie do kosza, posprzątaj proszę zabawki - włóż kubeczki do pudełka, przynieś piłkę z pokoju to pogramy, naciśnij na nosek (swojego grającego pianinka) to się zaświeci i zagra piosenka. 

Otwartą, prosto wyciągniętą dłonią z na przemian zaciskającymi się i rozluźniającymi palcami wołasz nas/spotkanych na spacerze ludzi, czy zwierzęta. Palcem wskazujesz na przedmioty, którymi chcesz się bawić, a które nie zawsze leżą w zasięgu Twoich rąk. Tak jest z ostatnio coraz bardziej docenianymi przez Ciebie książeczkami. Chodzisz z nimi po całym mieszkaniu, przeglądasz, przekładasz kartonowe stronice, właściwie wskazujesz na obrazkach: piłkę, prosiaka, drzwi, klapki, ciastka, kwiaty, do których przykładasz nos i próbujesz je wąchać oraz kota z wiersza Pan kotek był chory - kładziesz głowę na stronie i się przytulasz. Nie przepadasz za wspólnym czytaniem, bo wolisz sama, w swoim tempie, zamykać i otwierać na tej samej stronie kilkanaście razy z rzędu. 

Samodzielnie zdejmujesz bluzę i skarpety, które podobnie jak i spodnie sama też chcesz założyć. 

Tańczysz! Uwielbiasz - gdy tylko usłyszysz muzykę, a często sama się jej domagasz wskazując palcem na radio - dostajesz pilot w rękę i z naszą pomocą uruchamiasz odtwarzacz. Robisz obroty z pięknie dołączoną do tego dłonią, przykucasz i wstajesz, rytmicznie podrygujesz. 

Gdy Tata wraca z pracy w Twoich oczach widać radość i zachwyt z obecności naszego Mężczyzny. Przez pół godziny chodzisz po mieszkaniu i krzyczysz (tak, krzyczysz, po prostu! - wyraz szczęścia)  TA-TA, TA-TA, TA-TA - czego nie robisz wcale, gdy przebywamy tylko we dwie. Przytulasz się do nas i całujesz otwartymi ustami. 

Gdy tylko jesteśmy w łazience, a Ty zobaczysz swoją szczoteczkę do zębów, od razu się jej domagasz, - wydając przy tym dźwięk, już tak dobrze nam znany i sygnalizujący to, że czegoś chcesz, a gdy ją dostajesz, po chwili wracasz do łazienki i pokazując na kubek czekasz, aż nałożę Ci pasty. Przecież logiczne jest to, że nie będziesz myła zębów szczotką bez truskawkowej na niej mazi! Mądralo Ty nasza. 

I naśladujesz, wciąż naśladujesz nasze gesty. Gdy Tata rozkłada szeroko ręce i udaje, że jest ptakiem - Ty robisz to samo. Gdy poklepuje mnie po nodze, Ty podchodzisz i też małpujesz jego gesty. Gdy ja potrząsam kubkiem Jogobelli, Ty naśladujesz moje ruchy pustymi rękoma. 

I pewnie to jeszcze nie wszystkie Twoje nowe umiejętności, którym w ciągu każdego dnia się przyglądam i spisuje w zeszycie, by zapamiętać, a później opisać, by pamiętać na zawsze. Fotografuję, robię filmy i cieszę się tą naszą (nie)zwykłą codziennością. 

 Odejdź zły katarze, bo noc dopiero na dobre się rozpoczyna, a Ty zbudziłaś się już siedem razy. Przed nami kilka ciężkich godzin. 

Śpij lepiej niż do tej pory, śpij Kochana. 

2013-08-21

Córeczko,

wciąż nie możemy przyzwyczaić swoich oczu do widoku Ciebie chodzącej. Śmieje się sama do siebie, gdy dziś - ponad dwie godziny temu tuż przed samym zaśnięciem - wędrowałaś z sypialni (gdzie czekałam ja z butelką mleka) do salonu (gdzie był Tata) i tak kilka razy, w tą i z powrotem. Coś co jeszcze nie tak dawno było zupełnie obce i trudne do wyobrażenia - dziś jest naturalną czynnością, Twoją kolejną nową umiejętnością.
Zupełnie inaczej wyglądają już nasze spacery. Idę obok z wózkiem, a Ty poznajesz świat samodzielnie. Zrywasz liście z żywopłotu, podnosisz kamienie, moczysz ręce w studzience, w której zostały krople z porannego deszczu, huśtasz się na jeszcze mokrej huśtawce i wreszcie lepimy porządne babki na placu zabaw, gdzie poza nami nie było nikogo. Pogoda wprawdzie dziś nie zachęcała do wyjścia z domu, bo pochmurno i deszczowo, ale Twój histeryczny płacz, gdy opuściłyśmy piaskownicę i ruszyłyśmy w stronę domu pokazał, że zła aura zupełnie Ci nie przeszkadza. Uśmiechasz się do wszystkich, do obcych mężczyzn krzyczysz TA TA TA TA, palcem wskazujesz przechodniów, co zachęca ich do przywitania się z Tobą, podania ręki. Taki z Niej śmieszek. O jaka wesoła - jak ja lubię takie wesołe dzieci. Jaka odważna dziewczynka. Komplementowana jesteś na każdym kroku i notorycznie nazywana ślicznym chłopczykiem, bo w ciemnych dżinsach i bluzie w granatowo - białe pasy. Ale nawet letni kapelusz z kwiatem, czy tunika z falbanami nie jest znakiem rozpoznawczym dla tych nie bardzo spostrzegawczych.

Zakupy bez wózka to dla Ciebie czysta frajda, dla nas bieganina za Tobą, bo jesteś wszędzie, ale łatwo - po donośnym pokrzykiwaniu - Cię zlokalizować. Przewracasz butelki z wodą, próbujesz ściągać owoce, łapiesz za kosze obcych Ci ludzi. Patrzę na Ciebie z ogromną radością, satysfakcją i prawdziwą dumą. I mogłabym tak z Tobą spacerować, i spacerować, obserwować, podziwiać i zachwycać się bez końca. Cudem jest, że jesteś właśnie taka. Otwarta, radosna, pełna energii i ciekawości świata. A ja nie będę ograniczać, hamować Twoich zapałów do życia, nadal będę przebierać po każdym spacerze, zmywać podłogę wokół krzesełka w kuchni po każdym karmieniu, bo uczysz się sama jeść łyżeczką i widelcem,  przebierać w suchą koszulkę, bo uczysz się pić z "normalnego" kubka. Tymczasem na spacerze kupujemy wodę w butelce z ustnikiem - niekapkiem. Nie wiesz, jak masz zassać z plastiku, więc naciskam na butelkę, woda wlewa Ci się do ust i i zaczynasz ssać. Ale później, gdy zabierasz się do picia, trzymasz ustnik w zębach i patrząc na mnie czekasz aż woda w magiczny sposób sama pojawi się w Twoich ustach. Jutro będziemy próbować dalej. 

Wiesz, gdzie jest łazienka i gdzie się kąpiesz, bo w odpowiednim momencie dnia sama idziesz we właściwym kierunku i próbujesz zarzucić nogę, czyli wejść do jeszcze pustej wanny. Otwierasz pralkę, pokazujesz, gdzie masz ucho, ściągasz skarpety i chcesz założyć je na swoje albo moje stopy. Poza tym wszystko nakładasz na głowę  - letnie kapelusze całkiem celnie. 

W Twojej jesiennej garderobie nowy miodowy, polarowy płaszczyk, białe trampki za kostkę i różowe kalosze. W ustach wciąż posmak ukochanych ostatnio borówek, mniej malin, ale też zjadasz z ochotą. Pięknie układasz Ikeowską drewnianą piramidę, śmiejąc się radośnie i spoglądając na mnie po każdym trafnie włożonym kółku. Dorastasz do Węgierskiego prezentu - wiklinowego wózka, bo codziennie przynajmniej przez chwilę wozisz w nim swoje misie, jednego wyjmujesz, innego wkładasz, okrywasz czerwoną w białe kropy kołderką. Wzrostem sięgasz do parapetów ( teraz - niestety) całych w naszym mieszkaniu zastawionych. A to świeczka, a to kwiatek, a to micha z owocami, czy koszyk z gazetami. I muszę, muszę nauczyć Cię, że nie wolno, bo nie mam gdzie tego wszystkiego pochować...Podobnie jak nie wolno ciągnąć mnie za włosy, za które łapiesz tak szybko, że tracę je garściami, co irytuje mnie niesamowicie, a Ciebie równie mocno bawi. I czasem zastanawiam się, czy oby nie mam w sobie zbyt mało cierpliwości, spokoju i samą siebie w myślach przywołuje do porządku i strofuje. Ty jesteś Dzieckiem, ja tylko Matką, a może aż?

I proszę Cię - zawsze pamiętaj jak cudownych masz Dziadków. Bo nie znam, nie słyszałam, nie widziałam jeszcze takich, którzy na każdy przyjazd swoich wnuków kupowaliby: pakę pieluch i zapas chusteczek, kaszki i mleko modyfikowane, soczki, herbatniki, biszkopty, parówki i wszystko to, co najbardziej lubią ich pociechy. Takich którzy montują huśtawkę, stawiają piaskownicę i kupują basenik, by sprawić radość. A Ty - jeszcze zanim pojawiłaś się na świecie miałaś już na Podlasiu swoje łóżeczko i wanienkę, teraz też nocnik ( taki sam jak w domu, żebyś czuła, że siedzisz na swoim tronie :] ), zabawki i dwie pełne szuflady za dużych jeszcze ubrań. 
Ale nie myśl, że Dziadkowie to tylko kolorowe, przyjemnościowe gadżety. To też wspólny czas. Bo to Babcia spędzała z Tobą ostatnie dwa tygodnie poranków, gdy ja jeszcze spałam, Babcia nauczyła Cię gdzie miś ma oko, jak się robi nununu, pokazuje patataj i odpoczywa na fotelach. Naśladowała odgłosy zwierząt i robiła teatrzyk podczas jedzenia. Ganiała z Tobą koty, podlewała kwiaty i uczyła wchodzić po schodach. Macie też swój przebój lata 2013. Piosenkę  - jak Pan jechał na koniku, sługa za nim na patyku, patataj, patataj - pojedziemy w dziki kraj! - śpiewaną Ci przez Babcię, co od razu wprawiało i nadal wprawia Twoje ciało w ruch i rytmiczne podskakiwanie albo wspólnie - Ty u babci na rękach - tańczyłyście to podrygując wesoło na podwórku. A nie kto inny tylko Dziadek, co rano kupował Ci świeże borówki, udawał smoka, pojawiał się i znikał za kuchenną framugą, czy balustradą. Uczył Cię, jak się trzyma miotłę i zamiata podwórko, chlapał się z Tobą w basenie i wspólnie z jednej chochli zjadał zupę. A w wieczory, gdy po kąpieli byłaś tak marudna, że z ogromnym trudem przychodziło mi założenie Ci pieluchy i ubranie w piżamkę - przychodził z dwoma telefonami, jeden dawał Tobie i kilkanaście/dziesiąt razy dzwonił, a Ty za każdym razem odbierałaś, czyli przykładałaś dzwoniący telefon do ucha i kołysałaś się do piosenki, która już zawsze będzie mi przypominać tamte chwile. 

Korzystamy z ostatnich dni lata, od niedzieli już na lubelskiej ziemi cieszymy się sobą, przyzwyczajam do braku - poza Tobą - innego towarzystwa, bo praca pochłania Twego Tatę. Próbuję wejść w rytm codziennych obowiązków, zwalczam górę prasowania i gotuję Tobie pierwszą od miesiąca zupę, a nam - obiad. Miesiąc wakacji. Dobry czas. 

2013-08-14

Podlaska wczasowiczko,

zaskakujesz Babcię, bo
- w kąpieli (tylko Wy we dwie) na słowa chodź umyjemy brzuszek zanurzasz rękę pod wodę, po czym zaczynasz głaskać się po brzuchu, potem po głowie, włosach i innych częściach ciała,
- gdy Babcia mówi chodź Marcelko, już wychodzimy Ty wstajesz i wychodzisz z brodzika,
- poproszona wybierasz książeczkę, którą chcesz i podajesz Babci do wspólnego czytania i oglądania obrazków.

Z nowych umiejętności:

- gdy widzisz telefon, kogoś rozmawiającego - przykładasz dłoń do ucha i krzyczysz ano ano - raz wyszło Ci też piękne alo. To samo robisz też, gdy słyszysz (a jeszcze nie widzisz telefonu) melodię dzwoniącej komórki Babci, czy Dziadka - melodię, którą słyszałaś może raz, czy dwa i nie sądziłam, że tak szybko skojarzysz ją z telefonem,
- pokazujesz jak konik robi patataj,
- siadacie z Babcią każda w swoim fotelu i odpoczywacie jak to mówi Babcia - jak damy. Wyciągasz nogi, ręce kładziesz na oparciu i przez krótką chwilę w prawie bezruchu relaksujesz się,
- bierzesz skarpetę i próbujesz założyć ją na stopę,
- sprzątasz, czyli klękasz na podłodze i tym, co właśnie masz w ręku ją wycierasz,
- otrzepujesz rączki,
- pokazujesz jak śpisz - zdejmujesz poduszkę z łóżka, kładziesz na terakocie i sama się na niej układasz,
- wrzucasz Babci bieliznę do sedesu, gruszki chowasz do szuflady w kuchni, a swoją nakręcaną gąsienicę to wiklinowego kosza w łazience. Chyba nadal tam jest.
 
Lubisz grać na pianinie - po każdej partii dźwięków spoglądasz na swoją publiczność i czekasz na brawa. W wielkim skupieniu bawisz się kluczem -  wyjmujesz go i starasz się otworzyć szafkę. Nosisz baranka w wielkanocnym koszyku, a gdy tylko widzisz kota biegniesz z okrzykiem i szyderczym śmiechem, próbując go złapać i wytarmosić za sierść. Podziwiam go za cierpliwość i dziwię się, że jeszcze nie jesteś podrapana.
 
Borówki, maliny, jagody zjadasz łapczywie i z wielkim smakiem. Podobnie parówkę i parzonego ogórka.
 
W niedzielny wieczór po raz pierwszy do snu utuliła Cię Babcia. Po raz pierwszy ktoś inny niż mama. Pierwszy od roku! Zasnęłaś z uśmiechem, a ja cieszyłam się towarzystwem Cioci Emilki i możliwością nagadania się.
 
Pierwszy spacer bez wózka - po Lidlu. Podchodziłaś do półek, ściągałaś towary i odkładałaś na zupełnie inne miejsce. I wszystko sama!
 
Dziś - pierwsza noc bez karmienia piersią. Od dłuższego już czasu przyzwyczajana do butelki chyba nawet nie zauważyłaś braku maminego cycucha. Bez płaczu, drastycznego odstawiania od piersi z dnia na dzień, ale powoli, bez Twojej traumy i moich wyrzutów sumienia.
 
 
 

2013-08-10

Moja mała Blondyneczko,
 
od tygodnia jesteśmy u Dziadków. Dla Ciebie - raj na ziemi. Prywatna huśtawka, z której przez otwarte okno dobiega do mnie Twój śmiech tuż po siódmej rano, gdy ja jeszcze półprzytomna, odsypiająca Twoje nocne pobudki, a Ty razem z babcią i zapasem sił. Prywatna piaskownica, w której wspólnie robimy babki z kolorowych kubeczków, ja - lepię, Ty - rozwalasz. I prywatny dmuchany basen, gdzie z ogromną przyjemnością bawię się wraz z Tobą gumowymi zwierzakami, chowam pod wodą kaczkę, ganiam na czworaka i podrzucam do góry. (lub leżąc w basenie sama - opalam się i obserwuję śpiącą na kocu pod gruszą Ciebie). Raj, bo na zewnątrz spędzasz całe dnie - wąchasz kwiaty, chodzisz z małą konewką i udajesz, że je podlewasz, jeździsz rowerem, ganiasz za zwierzakami - na bosaka, bez przeszkadzającego w takie upały pampersa, a w samych majteczkach i koszulce.
 
Zadziwiasz mnie każdego dnia. Sobą. Swoim rozwojem fizycznym, ruchowym i miłością do zwierząt.
 
Gdy wyjeżdżaliśmy z Lublina podziwialiśmy, biliśmy brawo, gdy udało Ci się przejść samodzielnie bez lądowania na pupie pół salonu. Teraz rzadko można zobaczyć Cię raczkującą. Oczywiście zdarzają Ci się upadki - prosto na pupę lub na wyciągnięte do przodu dłonie. Padasz szczególnie wtedy, gdy chcesz wszystko zrobić zbyt szybko - biegnąc - dogonić psa, kota, który ucieka przed Tobą i chowa się pod samochodem. Ale jesteś ostrożna - pamiętasz, gdzie są progi i albo pokonujesz je przytrzymując się framugi, albo przechodzisz na kolanach. Wchodzisz na wszystkie schody, fotele, które stoją na werandzie (weszłaś w kilka sekund za sąsiadką Patrycją) i łóżko w pokoju Twego wujka Bartka.
Bez proszenia przytulasz się do małej Basi i zwierzaków. Saperowi oddajesz swoje pluszowe zabawki, wyciągasz z buzi i częstujesz ostatnim kęsem kurczaka. Poza tym, że nie potrafię nauczyć Cię głasku głasku, pomimo codziennego tłumaczenia, że psa/kota też boli, gdy ciągniesz za łapkę/ogon, wyrywasz sierść to cieszy mnie przeogromnie Twój stosunek do zwierząt i, że masz je w pobliżu, i chociaż w pewnym stopniu wychowujesz wraz z nimi. To Twoje prawdziwe motywatory do chodzenia, nauka miłości do wszystkiego, co żyje.
Potrafisz też artykułować swoje niektóre potrzeby/zachcianki. Poza cmokaniem i pokazywaniem na kubek z wodą, gdy chcesz się napić, podchodzisz do huśtawki lub rowerku, wyciągasz palec dając mi tym samym znak, że czas na przynajmniej kilkunastominutowe huśtanie, połączone z łapaniem za różne części ciała, rzucaniem piłką, czy zatrzymywaniem i puszczaniem pomarańczowego siedziska, czy wożenie Cię Twoim kosmicznym pojazdem po całym podwórku, a zwłaszcza tam, gdzie aktualnie odpoczywają umęczone słońcem koty. Z apetytem zajadasz amerykańskie borówki, a gdy odstawiam na blat miskę i wychodzę z Tobą na korytarz, Ty wracasz do kuchni, pokazujesz palcem na owoce, pokrzykujesz i domagasz się ich jeszcze.
 
Zaciskasz pięści i krzyczysz, denerwujesz się niesamowicie, gdy Ci coś zabieram z ręki, na coś nie pozwalam. Krzycz sobie, krzycz, pokrzycz trochę i mniej lub bardziej cierpliwie czekam, aż przejdzie Ci Twoja złość, zajmiesz się, czymś innym. Podobnie reagujesz, gdy ktoś poza mną, Tatą i Babcią bierze Cię na ręce. Nie potrafisz przekonać się do przebywania tylko z Dziadkiem bez mojego bycia obok. Do Dziadka z którym ze wspólnej chochli zjadacie zupę i który, gdy padał dziś deszcz wsadził Cię do huśtawki, złapał za sznurki i w korytarzu ćwiczył z Tobą mięśnie.
 
I pomimo tego, że nie chciałam byś tak została wychowana - na razie jesteś córeczką mamusi. Nie potrafię inaczej, gdy to właśnie ja jestem tą osobą, z która spędzasz najwięcej czasu. I wczoraj, gdy spędzałam przemiły wieczór w towarzystwie cioci Emilki, a babcia miała Cię wykąpać i uspać, to tak jak w kąpieli byłaś spokojna, tak później Twoja świadomość tego, że jestem w pokoju na dole wywołała salwy płaczu i konieczność schowania się w matczynych ramionach bezpieczeństwa i spokojnego w nich zaśnięcia.
 
Jesteś mistrzynią minek, uśmiechów, których rodzajów masz tysiące. Najbardziej uroczy jest ten  podczas jedzenia i robienia jak mawia prababcia Zosia huśdadana. Rozbrajający, łobuzerski i tak bardzo słodki!

2013-08-06


Lublin – Eger – Balatonlelle – Budapeszt – Cisna – Lublin, czyli 2000km z Tobą – urodzoną podróżniczką i prze-wspaniałą plażowiczką. Otwartość, pełna radość i totalny luz.

Ale od początku. W czwartek 18 lipca tuż przed Twoim zaśniecięm ruszamy w stronę węgierskiej miejscowości Eger. Budzisz się raz – tuż przed granicą docelowego państwa – by wypić butlę mleka, obdarzyć nas uśmiechami, pokrzyczeć tata tata tata i usnąć z powrotem do 6stej rano. Na miejsce, które powitało nas deszczem - docieramy półtorej godziny przed Twoją pobudką i sami ten pozostały nam czas wykorzystujemy na regenerację sił i krótką drzemkę.  Lokujemy się we Flamingo i w nim spędzamy kolejne 5 dni. Nasz pokój bez rewelacji, za to na dole duża, przestronna kuchnia  i jadalnia do wspólnego użytkowania, taras z huśtawką, stolikami i wyjściem do ogrodu z altaną – czyli wszystko to, czego chcieliśmy podczas wakacji z Tobą. Codzienny nasz rytuał to wspólne śniadanie, kawa na tarasie i Ty z uśmiechem na twarzy raczkująca i pokrzykująca, machająca do wszystkich wokół, zaczepiająca pozostałych urlopowiczów, wdrapująca się na schody prowadzące do ogrodu i ciągle, ciagle komplementowana.  Później – pakowanie i  całodniowy pobyt na basenach w tej lub okolicznych miejscowościach. Trochę przereklamowane – bo wiem, że Druskiennikom na razie nic nie dorówna, a termalne, lecznicze  - śmierdzące zgniłymi jajami, gdzie nawet wskazanych 15minut nie chciało mi się w nich spędzać. Wolałam z Tobą – w brodziku, w którym swobodnie mogłaś raczkować. I patrzyłam na Ciebie z zachwytem, początkowo oniemiała Twoją śmiałością, bo na co dzień, gdy przebywasz głównie z nami nie dane nam było poznać Ciebie od tej strony. Podchodziłaś do dzieci, by dać im swoje kubeczki i pływające kaczki, chwytałaś pod wodą za palec u nogi mamę bawiącej się obok Ciebie dziewczynki, a gdy ta usiadła do Ciebie plecami – zaczęłaś ją po nich poklepywać. Chłopcu próbowałaś ściągnąć czapkę, innego złapać za włosy. Do wszystkich, wszystkich się uśmiechałaś i machałaś, i nie było osoby, która obojętnie przeszła by obok Ciebie.  I nie wiem, skąd u Ciebie ta nagła potrzeba pozdrawiania rączką mijających, czy znajdujących się w pobliżu nas osób. Czy to kwestia tego, że do tej pory często mówiliśmy Ci pomachaj do pani, zrób papa dziewczynce, że teraz robisz to bez proszenia i cieszy Cię fakt, że wzbudzasz zainteresowanie.

Podczas spacerów, kiedy to poznawaliśmy uroki i zakątki malowniczego Eger – klimat iście południowy, niskie zabudowania, grube mury odgradzające sąsiadów, bramy zamykające tajemnice podwórza i te wąskie uliczki (miejsce w sam raz na realizację filmowego scenariusza, gdzie podczas akcji kulminacyjnej bohaterowie uciekaliby przeskakując po dachach budynków, wplątywaliby się w wywieszone pranie, chwytali się nisko powieszonych przewodów elektrycznych – taka meksykańska aura gangsterskiego filmu z Danzelem Washingtonem w roli głównej), Ty całkowicie wyluzowana z miną rastafariańskiego dziecka, z nogami zarzuconymi na pałąk wcinałaś biszkopty, rurki i wafelki od lodów. Na starym mieście najbardziej zachwycił Cię Mc’Donaldowy clown, przy którym na zmianę z Tatą – z Tobą na rękach - spędziliśmy najwięcej czasu oczekując na naszą kolację, bo Ty uparłaś się, żeby łapać go za nos. Później koniecznie chciałaś wejść do kantoru i gdy już dopięłaś swego – usiadłaś na środku, pomachałaś panu za szybką i wyraczkowałaś. I tylko zdjęć nie mamy ze wspaniałych basenów jaskiniowych w Miszkolcu, wartych przynajmniej raz zobaczenia. Ciemne, mroczne pomieszczenia, podświetlona woda i Ty z pogodną wciąż twarzą, podrzucana do góry, wycałowana miliony razy, zbierająca uśmiechy od obcokrajowców i próbująca znaleźć wspólny język z kilkuletnią, ukraińską dziewczynką – Nemiczką.

A wieczorami, gdy umęczona całodziennymi wrażeniami zasypiałaś strzeżona przez elektroniczną nianię – my raczyliśmy się węgierskim salami, ostrą papryką (Tata), soczystym arbuzem, a wszystko to w towarzystwie słodkiego, czerwonego Merlota.

Kolejnych kilka dni – do niedzieli - spędziliśmy w miejscowości Balatonlelle, położonej około 300 km od Eger. Wyruszyliśmy w porze Twojej drzemki bez zarezerwowanych miejsc noclegowych z nadzieją, że bez problemu uda nam się je znaleźć. Gorące słońce, Ty usypiana na moich rękach, a Tata krążący po okolicy i szukający dla nas szoba kiado. Tym razem w podpiwniczeniu, ciemnym, ale chłodnym – w taką pogodę miejsce na odpoczynek – idealne. I Twoja wielka radość, bo swobodnie mogłaś wchodzić na nasze małżeńskie łoże, otwierać szafki w nowej kuchni, przewracać kosz na śmieci w łazience. Nie masz absolutnie żadnych problemów z klimatyzacją do nowego miejsca. Osób – tak. Balaton mimo wysokiej swej temperatury, nam po uprzednich kilku dniach na basenach wydawał się chłodny, a Tobie będzie kojarzył się z błotem, babraniem się i rozbryzgiwaniem nim na siebie i na nas. Pólnamiot to zdecydowanie nietrafiony zakup, bo nie posiedziałaś w nim nawet minuty. Wolałaś spacerować prowadzana za rękę, bawić się ze mną w a kuku uciekając wokół wózka, wąchać wszystko to, co zielone, machać do naszych plażowych sąsiadów, lepić babki z za suchego piasku, zbierać śmieci i wszystkie przynosić nam. Twoja pełnia radości na ukochanych huśtawkach i w piaskownicy, gdzie we własnym języku porozumiewałaś się z obcojęzyczną rówieśnicą, a dziewczynkę, która nie chciała dać Ci swojego gumowego pajączka ugryzłaś (delikatnie, ale ugryzłaś) w ramię. Widok każdego psa wywoływał na Twej twarzy szeroki uśmiech, wszystkie witałaś okrzykiem, a kaczkom i łabędziom oddawałaś swoje ulubione biszkopty. Wieczorami – zmęczona słońcem pokładałaś się na łóżku – niczym czołg – nie zważając na nic, przekręcałaś się, skakałaś, przewalałaś, próbowałaś stawać na głowie(??!!) albo z wyciągniętymi ramionami przez kilka sekund w bezruchu odpoczywałaś. Naszej radości co nie miara, a wszystko uwiecznione kamerą aparatu. 

W niedzielę, gdy tylko opuściliśmy naszą kwaterę, a Ty usnęłaś w foteliku ruszyliśmy w stronę Budapesztu, by spędzić tam cały dzień. Zdecydowanie zbyt krótko by poznać czar i odkryć piękno tego miasta. Ale w sam raz by odbyć wycieczkę statkiem i pilnując byś nie wyrzuciła swej czapeczki, ani kubka z piciem za burtę słuchać pani, która dziwną polszczyzną opowiadała nam historię stolicy Węgier, odpocząć na Wyspie Małgorzaty przy pięknej fontannie, zjeść zupę na trawie, nakarmić gołębie. Spokojnie i pięknie. Dobry dzień zakończony kolacją w jakże sympatycznej knajpce (Stahly utca), niepozornie wyglądającej z przemiłą obsługą i Panią, która podczas Twojej wieczornej toalety w restauracyjnej łazience bardzo chciała nam pomóc. Tłumaczyła coś, gestykulowała i mimo, że bardzo chciałam ją zrozumieć – kompletnie nie wiedziałam o co chodzi. Życzliwy uśmiech, ciepło i moje przeświadczenie, że możemy z Tobą wybrać się w podróż choćby dookoła świata. Kaszka w restauracji, ciepła woda z termosu od kelnerów, mini kąpiel w umywalce, spacer przed odjazdem i Twój dwa razy przerywany sen w drodze do Cisnej, gdzie powitały nas stojące na środku ulicy sarny – jedna zdecydowanie przyglądała się Twojemu przystojnemu Tacie. Tuż za kultową Siekierazadą (w której tuż koło 22giej spałaś snem grzecznego Anioła i nawet głośne show must go one Ci go nie zakłóciło) spędziliśmy dwie noce w towarzystwie przemiłego grona ze Szczecina, ale marzy mi się spędzenie tam kilku dni ze swoimi – rodziną i przyjaciółmi, bo to chociażby nie wiem jak swojskie, nie było nasze. Gorące słońce, żar z nieba i wskaźnik bieszczadzkiego termometru wskazujący 49 stopni zniechęciły nas do górskich wędrówek, za to wybraliśmy się nad Solinę – nie pierwszy, ale ostatni myślę już raz (komercja, pomieszanie zakopiańskich kropówek z ulicznymi straganami, gwar, hałas) i kąpiel w przydrożnym strumyku – najlepszy punkt dnia. Nie przeszkadzał Ci brak obuwia, mimo ostrych kamieni, po których nawet nam ciężko boso było chodzić, a cieszyłaś się pełną, dziecięcą radością, a my razem z Tobą. Drugi dzień spędziłaś w towarzystwie zwierząt – w leśnym zoo, gdzie karmiłaś oswojone sarny, jelenie, kozy i kaczki, a kurom próbowałaś powyrywać ich kolorowe niczym pióropusze czuby. Ileż Twego szczęścia za pięciozłotowy kubek z ziarnem!

I nasze wakacje dobiegły końca, nocna podróż w stronę Lublina, kilkanaście dni poza, a miałam wrażenie, że dopiero jedziemy, chociaż nastroje już nie takie i zmęczenie sprawiało, że wielkim wysiłkiem było towarzyszenie Tacie i próby niespania, mimo opadających powiek i ciężkiej głowy. Dwa dni w Lublinie i jesteśmy na Podlasiu.

Dziś refleksyjny dzień. Świadomość minionego roku – roku najpiękniejszych emocji i najsilniejszych wzruszeń. I Ty – nasze chodzące (!!) Szczęście, pachnące kremem do opalania i owocowym tortem. Kremowo-różowe balony, malinowo-porzeczkowe ciasto z Twoją pierwszą urodzinową świeczką, afrykańskie upały i motywujące do biegania zwierzaki. I każdy mówi, że Twój uśmiech nie schodzi z twarzy. I trudno mi uwierzyć, że moje Dziecko ma już roczek. Dziecko, Dziewczynka, nie niemowlę.

Śpij opalony Skowronku!