2016-12-22

Serca moje,

trwa piękny grudzień. Chyba wraz z letnimi stanie się moim ulubionym miesiącem. Na ścianie, zamiast naszych fotografii wiszą już dwie ostatnie paczki, będące częścią kalendarza adwentowego. Obok najpiękniejsza nasza choinka. Z kolorowymi lampkami, ususzonymi pomarańczami, piernikami, papierowymi bombkami, ozdobami z makaronu, łańcuchem z kokardek, a wszystkiego strzegą dwa mikołaje na samej górze. Wszystko wykonywaliśmy razem, realizując po kolei zadania z naszego kalendarza. Był czas na pieczenie pierników (zrezygnowaliście z wycinania, gdy na stół wjechała pierwsza, ciepła blacha pełna gwiazdek, choinek, dzwoneczków i aniołów), czas na wspólne śpiewanie kolęd (z każdym rokiem uwielbiam je coraz bardziej, a nawet Karol podłapał słowa i podśpiewuje wspólnie z nami - "...małemu, małemu..." i "chwała na wysokości..."), na czytanie opowieści o narodzinach Pana Jezusa i wspólne oglądanie świąt u disnejowskich postaci. Był czas na spacer sankami (gdy tylko spadł pierwszy śnieg i ledwo Was w nich ciągnęłam), na wyprawę do lasu z parówkami i termosem herbaty, którymi posilaliśmy się w oczekiwaniu na nadjeżdżający pociąg. Był czas na wspólne zjazdy na pupie, brzuchu, plecach, bo przecież takie są najlepsze! Czas na rekolekcje i  poranne roraty (wprawdzie raz, ale dla mnie - a do porannych ptaszków nie należę - to spory wysiłek). I ogromnie się cieszę, że co rano pytacie mnie, kiedy jedziemy do Bielska, za ile dni będziemy u Babci. Nie możecie doczekać się spotkania z bliskimi, zwierzakami, które tak uwielbiacie. Nie wspominacie o prezentach, o których przecież wiecie, że będą. Nie zastanawiacie się, co Wam Święty Mikołaj przyniesie, a rozpromieniają Wam się oczy na myśl jutrzejszego spotkania z bliskimi...I wiecie - czuję wewnętrzny spokój. Dobro i ciepło na sercu. Mimo rozciętego Marcelkowego łuku brwiowego i kolejnej jutrzejszej wyprawy do szpitala, mimo nieumytych okien, braku porządku w komodach, nieupranych firanek i mnóstwa innych niezrobionych czynności na rzecz tych zrobionych, tych ważniejszych i istotniejszych.

I Wam i sobie życzę właśnie takiego wewnętrznego spokoju. By był to magiczny czas, nie ze względu na zapalone świeczki, zapach choinki, czy padający śnieg za oknem, ale by magia gościła w Waszych sercach ze względu na obecność w nich Nowonarodzonego i tych, których obecność wywołuje uśmiech na Waszych twarzach.

"...przyjdź na świat, by wyrównać rachunki strat, żeby zająć wśród nas puste miejsce przy stole...".

2016-11-04


"Zobacz, jaką on śmieszną minkę zrobił. Nie mogę przestać na niego patrzeć."
"Masz swoją podusię Karoluś".
" I koń powlókł się za owieczką". (uwielbiam słowo powlókł się)


(rozmowa z koleżanką z przedszkola)
-Robert jest moim mężem.
Ty: I moim też jest Robert. Ale nie. Ja już obiecałam Maksiowi.
-Ja też obiecałam Maksiowi.
Ty: To będziemy na weselu z Maksiem we dwie tańczyły.

"A Wy idziecie tańczyć?" - do księży
"Mamo, włącz nam bajkę, a Ty sobie wtedy odpocznij, poleż sobie"
"Daj Mamo, ja posprzątam stół za Ciebie"

(po powrocie z przedszkola)
Ty: Ooo widzę, że odkurzaliście z Karolem.
Ja: Ooo, zauważyłaś.
Ty: Nie, po prostu kapcie leżą na fotelu.

:)

Marcelinko,

" Ty: nie jestem Melką
Ja: Ale przecież Karol wciąż tak do Ciebie mówi.
Ty: Ale jak mówi Karolek, to mi wtedy jest tak słodko."

w sierpniu skończyłaś 4 lata, a ja często patrząc na Ciebie mam wrażenie, że jesteś moją młodszą siostrą, o której tak zawsze marzyłam, a nie pierworodną córką.

Wczoraj w myślach wspominałam nasze czerwcowe kryzysy, kiedy to trudno, bardzo trudno było nam dojść do porozumienia. Nie wiem, czy był kolejny etap buntu, czy nasza upartość, bo zarówno ja nie chciałam w wielu kwestiach ustępować, podobnie jak Ty. Długo nie potrafiłam Cię przekonać do piżam z krótkim rękawem i braku skarpet w upalne noce, jak i niezakładania kolorowych skarpet do lakierowanych sandałów. Pamiętam dni, w których nasze sprzeczki łączyły się z moimi hormonalnymi nastrojami i po prostu płakałam z bezsilności.. Wczoraj się z tego śmiałam, bo gdy tylko nadeszły chłodniejsze noce z miłością powróciłaś do skarpetek i długich spodni - a ja nie narzekam - bo i tak się wciąż odkrywasz, ale wczoraj ubrana w najkrótsze z możliwych szortów piżamowych oświadczyłaś, że Ty bardzo nie lubisz tych długich spodni... Spokojnie wytłumaczyłam i powiedziałam, żebyś zrobiła jak uważasz. Często tak mówię. Radzę, ale ostateczną decyzję zostawiam Tobie. Ale często nasze spory dotyczą kwestii ubrań. Kwestia kilkukrotnego przebierania się w ciągu dnia, bo mała plamka, mała dziura, bo ktoś inny ma spódnicę/getry. Bo w momencie wyciągania ubrań z szafy - sama wybierasz stroje, wyciągasz i się przebierasz - połowa ląduje na ziemi albo w stojącym niedaleko koszu z zabawkami. Bo zmieniane skarpety krążą gdzieś po dywanie, a potem nie mają swoich par, bo piżama zdjęta rano leży na podłodze do momentu, w którym zwrócę Ci na nią uwagę i słyszę: "Wiem, wiem, już mi to mówiłaś" albo "wiem, wiem, nie musisz mi tysiąc razy powtarzać". Bo wyjście na tańce bardzo często łączy się z moim nieustannym poganianiem i prośbą, byś wreszcie zdecydowała się na jakiś strój i w miarę sprawnie go założyła. Masz swoje rzeczy ulubione i takie, do których przekonać Cię nie potrafię - jak na przykład - przeze mnie uwielbiane- jeansy. Ale jak to z Tobą bywa, gdy tylko skończyły się letnie dni, wyciągnęłaś z szafy krótkie jeansowe szorty i koniecznie chciałaś się w nie ubrać. Być może te ubraniowe kłótnie to kwestia mojego nie do końca dobrego podejścia wychowawczego, bo od dawna masz prawo samodzielnie wybierać sobie stroje, wyciągać ubrania z szafy i kompletować zestaw, który chcesz nałożyć. A ja interweniuje wtedy, kiedy estetycznie coś zupełnie do siebie nie pasuje. Ale cóż, muszę się przyzwyczaić. Spojrzeć na samą siebie i przyzwyczaić się, że mam w domu po prostu prawdziwą kobietę, wprawdzie jeszcze zupełnie młodą, ale kobiecy pierwiastek się już uaktywnił.

Kolejne powody do codziennych sprzeczek to kwestia porządków w pokoju. Czasem posprzątasz bez proszenia i wtedy każesz mi zamknąć oczy i prowadzisz do lśniącego Waszego królestwa. Innym razem słyszę, że to ja mam posprzątać, bo przecież to ja wysypałam z pudła wszystkie Wasze klocki... Moje uwagi dotyczące bałaganu w pokoju często kończą się tym, że słyszę jaka to jestem złośliwa i denerwująca. Nie jest to czynność, którą uwielbiasz robisz, ale gdy tak siedzę, myślę i analizuję, to ostatnio jest chyba dużo lepiej. Mam przecież obok 2,5 latka pieszczotliwie nazywanego "leniuszkiem" i "obibokiem", bo Karolek do sprzątania jest ostatni i często niestety wykorzystuje Twoje Marcelko dobre serce, bo gdy sprzątasz pokój - sprzątasz wszystko to, co porozrzucał Twój młodszy brat. Gdy proszę o zrobienie porządku przed oglądaniem bajki, wiecie, że jej nie włączę, dopóki moja prośba nie zostanie spełniona, więc ogarniasz wszystko po kolei, a Karol wtedy stoi i patrzy...I po wizycie koleżanek, gdy zabawki są wszędzie, (butelka lalki w mojej szufladzie ze skarpetami, notatnik między prześcieradłami) sprzątasz pięknie, czując chyba wewnętrzną odpowiedzialność za swój pokój, bo robisz to bardzo sprytnie, z uśmiechem i bez mojego napominania.

I kwestia posiłków. Sporny temat. Nieustannego wiercenia się, chodzenia po wodę/ketchup - zjadacie kilogramami, do toalety/po ręcznik papierowy itp. Ciągle coś spada. woda rozlewa się na legginsy, ketchup ląduje na sąsiednim krześle, widelec pod stołem. Do tego debaty między Wami, kto ma mieć jaki kolor talerza i kubka. Czy Karol ma komplet (dopasowany kolorem ikeowski talerz do kubka), czy nie, jeśli tak, to ja też chcę. Opornie idzie nauka sprzątania po sobie, dziękowania za zjedzony posiłek, samoobsługi w tym, co można, a nie nieustannego: "Mamo, chcę ketchupu. Mamo, nie mam widelca. Mamo, podaj nóż". Ale wiem, że kiedyś zatęsknię za tym Mamo...

Jesteś dziewczynką pełną emocji i wrażliwości. Widzę trochę siebie w Tobie. Tata często mówi, że przecież Ty, to taka mała Judytka. Szybko wybuchasz, ale złość szybko Ci przechodzi. Zdenerwowanie na mnie, Tatę, czy Karola okazujesz ściskaniem, czasem widać, że aż Cię nosi, żeby komuś z nas przywalić, ale w porę sama reagujesz. Najbardziej w tym wszystkim to mi szkoda Karola, bo mimo godzin moich wykładów, podniesionego tonu, krzyku, ściskasz go codziennie i to za szyję...Nie wiem już jak Ci tłumaczyć, jak wyjaśniać zagrożenia, bo o wszystkim już setki razy słyszałaś, a mimo wszystko nie zmieniłaś swego postępowania. I z drugiej strony cieszę się, że przynajmniej Karol jest już starszy i też ma swoje (skuteczne) sposoby do obrony przed starszą i silniejszą  (jeszcze) siostrą.
Wzruszasz się, gdy czytam Ci o "Calineczce", mimo, że dobrze znasz tę bajkę, ale teraz, w wieku 4,5 lat moment porwania przez ropuchę wywołuje łzy w Twoich oczach. Podobnie jak bajka: "Gdzie jest Dory", w której tytułowa rybka się gubi i nie może odnaleźć swoich rodziców. Ogromny Twój smutek sprawia, że wyłączamy bajkę, bo nie chcesz jej oglądać, a ciągle dopytujesz, dlaczego ona zgubiła rodziców, gdzie jest jej mamusia...
Denerwujesz się (jak ja), gdy coś idzie nie po Twojej myśli, gdy nie dajesz rady czegoś otworzyć, wyciąć, namalować. W duchu uśmiecham się do siebie, ze względu na podobieństwo do mnie, gdy na przykład kolorujesz i wyjdziesz za linię albo namalujesz obrazek nie taki, jak sobie założyłaś, wtedy ciśniesz kredką/mazakiem tak, że robi się dziura, więc z dziurą rysunku już malować na pewno nie będziesz, zgniatasz, wyrzucasz i próbujesz od nowa.

Z ostatnich dwóch topowych tematów. Zamążpójście i rodzeństwo.
Najpierw mówiłaś, że Twoim mężem będzie Tata. Potem, że Karol. A po moich wyjaśnieniach, zdecydowałaś się na rówieśnika Karola - sąsiada Maksia. Ale jest też Robert w przedszkolu. Wnioskuję z Twoich przedszkolnych opowiadań, że bardzo rozchwytywany przez koleżanki. Jak sama powiedziałaś : Nie chce się ze mną zakochać, bo jest zakochany z Nikolą. A ja chcę się z nim zakochać. I to jego wycałowujecie, z nim się bawicie w dom i odgrywanie ról rodziców.
Co do rodzeństwa to często mi mówisz, że chciałabyś mieć siostrzyczkę, a po wyjaśnieniach, że to nie jest tak prosto zaplanować, czy to będzie chłopak, czy dziewczynka, stwierdziłaś, że młodszy brat też może być. Wypytujesz o to, skąd na świecie biorą się dzieci, gdzie byliście, jak Was jeszcze nie było, jak pan doktor bada maleństwo w brzuchu, oglądasz zdjęcia ze swoich pierwszych dni życia na tym świecie.

Uwielbiasz towarzyszyć mi w dwóch czynnościach. Gotowanie i malowanie. W tej pierwszej najbardziej atrakcyjna jest możliwość wylizania mis i łyżek po masach, układanie herbatników w blaszce na ciasto kończy się tym, że bierzesz pierwszego i go zjadasz, podczas gdy ja robię resztę roboty. Ale chcesz się uczyć. Mieszasz ciasto na naleśniki, potrafisz wbić jajka tak, żeby nie wpadła skorupka, chętnie obsługujesz mikser i blender. Wsypujesz sobie płatki do miski, mleko wlewasz do garnka, kroisz mi boczek i ogórki do mizerii.
A podczas malowania najfajniejsze jest to, że gdy ja nie patrzę - Ty malujesz się, gdzie popadnie i czym popadnie. Czarną kredką po policzkach, różem po czole, tuszem po rękach. Otwierasz i zamykasz wszystkie pudełeczka, puderniczki i pojemniki z prędkością światła.
I tak to są też te czynności, które niekiedy doprowadzają mnie do ogromnej irytacji. Bo wszystko robisz bardzo szybko. Mieszasz tak, że mąka wysypuje się na blaty, bierzesz i zjadasz masę do naleśników, zanim zdążę powiedzieć, że jest niesmaczna. Zamykasz pomadki zanim je dobrze powkręcasz do środka, paznokciem wydłubujesz korektory do twarzy. I tu też wychodzi nasze podobieństwo. Takiej Małej siebie nie pamiętam, ale później, w starszym wieku chyba wiele rzeczy robiłam szybko, zbyt szybko. Nie zawsze dokładnie, bez pomyślenia, byle zrobić, byle szybciej :)

Z ulubionych zabaw. Rysowanie. Pięknie wychodzą Ci domy, kwiaty,  postacie z rzęsami i brzuchami, pszczoły i gwiazdy. Kolorowanie. Zabawa w dzidzię. Twoja ulubiona, moja niekoniecznie. Bo nie bardzo fascynuje mnie robienie czegoś, co robiłam przez ostatnie setki dni, a w zabawie mam karmić Cię butelką z mlekiem, zmieniać pieluchę i karmić deserkami. Czasem Karol mi pomaga, bo mianuję Go Tatą i On przejmuje część matczynych obowiązków.
Chodzenie w obcasach. Druga ulubiona choć nie do końca zabawa. Bo w nich jeździsz jeździkiem z Karolem, gdy bawicie się w firmę taksówkową, w nich sprzątasz, mimo, że wrzucając klocki do pudełka, obcas co chwilę zaczepia Ci się o dywan, w nich  siedzisz przy stole i zjadasz posiłki.  Oddałam Ci takie, w których ja już chodzić nie będę, a Ty mogłabyś tak od rana do wieczora. Zdejmujesz tylko dlatego, że obawiam się reakcji sąsiadów, którzy mieszkają pod nami. Często na ulicy oglądasz się za jakąś kobietą, zwracasz uwagę na strój, buty na obcasach i sukienkę. Ostatnio tak zapatrzona z uśmiechem na twarzy zapatrzyłaś się na parę. Panią, która tak ślcznie wyglądała w jasnym płaszczu i pana w garniturze. Stworzyłaś do tego całą ich historię, że pewnie jadą do Kościoła na mszę, a potem na wesele, bo takie uroczyste stroje. "A pamiętasz jak my szaleliśmy z Babcią i Dziadkiem na weselu? A w tym roku też będzie jakieś wesele...?
Tańczenie. Obroty, młynki, góra-dół, pięta-palce i wszystkie figury, które pamiętasz z tańców. A gdy słyszysz radiowy hit: "O nie chce  być taka sama jak ja...", podgłaśniasz muzykę, biegniesz po mikrofon i zaczynasz swoje występy taneczno-wokalne.
Skakanie po łóżku, skakanie z łóżka, bawienie się w basen na łóżku.

Nadal nie lubisz sera żółtego i owsianki. A Twoje ulubione danie to pierogi z mięsem. Zjadasz Karolową skórkę z kurczaka, masło wyskrobujesz palcami, a śmietanę wyjadasz łyżką. Polubiłaś kanapki z serem białym i szczypiorem, pasztetem, a co jakiś czas masz ochotę na pomidora. I czasem zarówno Ciebie, jak i Karola muszę folgować z jedzeniem, bo w innym wypadku Wasze żołądki nie miałyby chwili czasu na odpoczynek i możliwość przetrawienia tego wszystkiego.

-"Mamo, a jak Ty kiedyś już zmarniesz, to ja też tak o Tobie będę pamiętać?
- Bardzo bym tego chciała córeczko.

I potok łez.







2016-10-06

Karolku,

masz skończone 2 lata i 4 miesiące, choć jeszcze w sierpniu pytany o wiek, odpowiadałeś za siostrą, że cztely. Mówisz. Ciągle. Wszystko. I pełnymi zdaniami. Swój dzień rozpoczynasz od Wstawaj Mama, nie śpij Mama, choć obić śniadanko. Mama chcę siku. Wstawaj Mama! I rozpoczynamy nasz wspólny dzień od porannej toalety i szykowania posiłku. Pchasz pod blat swoje zielone krzesło albo jedno z czterech od dużego stołu, robiąc przy tym niesamowity hałas i wszystko musisz widzieć, dotknąć, spróbować. Najczęściej chcesz palówkę albo płatki - sam wsypie, Mama sam wsypie, sam wsypie!!! I gdy po skończonym śniadaniu, które w Twoim przypadku nie należy do tych obficie zjadanych posiłków (bo nocne mleko), ogarniemy wszystkie wizyty w łazience i toalecie - tu jest taleta,  tam łazienka (rozróżniasz), ubieramy się, żeby odprowadzić Marcelkę do przedszkola. I tu bywa różnie, raz chcesz iść i ubierasz się bez problemu. Innym razem ubieramy się właściwie przed samym wyjściem, kiedy Twoja siostra zakłada już buty, Ty spodnie, skarpety i bluzkę. Nie śpieszysz się do nauki samodzielnego ubierania. Majtki zakładasz tak, że obie nogi wkładasz do jednej dziurki i podciągasz gatki do samego pasa i zupełnie Ci nie przeszkadza fakt, że Cię cisną, a raczej masz rozbawioną minę z tego powodu. Spodni i skarpet nawet nie próbujesz ubierać, przecież możesz biegać w samych majtkach, ze wszystkim na wierzchu, więc ubieram Cię ja. Mama pomóż, cięśko ubrać kultkę/buty. I wyszykowani do wyjścia - ruszamy. Ale zanim postawisz na schodach chociaż z jeden krok, słyszę słynne Mama, na lęce. I wiem, źle robię, bo zbyt często  noszę, znoszę i wnoszę, a Ty szantażujesz mnie płaczem na całą klatkę schodową, wiem, że wymuszasz, Ty wiesz, że ja ulegnę. Taki nasz cichy układ. Spółka synowsko-matczyna. Po pożegnaniu Marcelki - czasem się czule przytulasz, czasem nawet nie chcesz dać buziaka, spacerujemy (przy ładnej pogodzie) albo wracamy do domu. Jeśli spacer to plac zabaw - nie jestem w stanie zapisać, jak Ty to wymawiasz, bo czynisz to tak, że Cię rozumiem, ale powtórzyć nie potrafię albo biedonka - skep. (W Twoim rozumowaniu nie istnieje takie pojęcie jak biedronka, bo nawet gdy w książce widzisz czerwonego owada w czarne kropki to mówisz - Ooo, biedonka skep).
Na placu bawisz się w strażaka. Zjeżdżasz od tegorocznych wakacji na rurce sam (ku zdumieniu Mam innych trzy i czterolatków przytrzymywanych przy tej czynności) i krzyczysz przy tym stażak Sam, stażak Sam! Uwielbiam Twoje głośne i pełne radości czeeeeść, gdy wyglądasz do mnie z drewnianego domku. Lubisz huśtawki, zabawy w piaskownicy, ale najbardziej wspinanie się na płot i samodzielne otwieranie i zamykanie bramki na zasuwkę. W sklepie pomagasz mi w zakupach, chodzisz/biegasz między alejkami z koszykiem, wybierasz owoce i wkładasz do reklamówki, powtarzasz moje to mamy, to mamy, to mamy, wśistko mamy i wykładasz zakupy na taśmę, podajesz kartę, zabierasz paragony i czarujesz sklepowych pracowników płci pięknej. Po powrocie do domu - do tej pory najczęściej na ukochanym motorze (sibko jadę Mama, zobać, nie tśimam - wśród pozytywnych komentarzy przechodniów), na moich rękach, bądź własnych nogach, wracamy do domu, żeby się pobawić, zjeść zupę i podrzemać. Ulubione zabawy - czytanie książek - zagadki jak w przypadku Marcelki, gra w piłkę - kopanie, rzucanie, łapanie, turlanie. Najlepiej, gdy masz publiczność, trawę i bramkę do strzelania - jak u Dziadków na Podlasiu- wtedy zaczynasz swoje popisy ze strzelaniem,  pięknym prowadzeniem piłki (zachwyty Dziadka - piłkarza), zwieńczonym sukcesem w bramce i brawami oglądających. I wszystkie zabawy związane z samochodami, w których możesz wydawać dźwięk bluuum, bluuummmm.... Kosz z samochodami kilka razy dziennie jest ściągany z parapetu, załadowujesz przyczepę zwierzętami, robisz wyścigi resorakami. Poza tym "kosisz trawę" - wielką łopatą z piaskownicy, prowadzisz rozmowy przez telefon (od niedawna), chodzisz ze swoim pękiem kluczy i zamykasz/otwierasz drzwi. Uwielbiasz skakać z łóżka w salonie/zielonego krzesła. Nauczyłeś się skakać na dwie nogi i wybijać do góry, z czego sam jesteś z siebie dumny, bo często krzyczysz: umiem, skakać Mama! Typowo męskie zabawy, różne od tych, które zajmowały w Twoim wieku Marcelkę. Nie przepadasz za pracami plastycznymi, ani ćwiczeniami z naklejkami, których tysiące robiłam ponad dwa lata temu. Ciebie raczej rozbawia fakt, że krzywo przyklejasz naklejkę albo specjalnie robisz to nie tak jak trzeba. Tak samo szybko wpadasz w zachwyt nad plasteliną, czy farbami, żeby po chwili równie szybko ten entuzjazm stracić. Uwielbiasz za to specjalnie przeszkadzać, psuć, czy wyrywać to, co zrobią inni. Nie chcesz po sobie sprzątać. Zapytany, a kto to posprząta, odpowiadasz: Melcia. A, że dobrą masz siostrę, to odwala za Ciebie całą robotę.
W okolicy południa zasypiasz na drzemkę. Najczęściej, gdy przychodzi pora jedzenia zupy słyszę: Nie chcę zupy, chcę spać. Idziemy spać Mama? I kładziemy się na sypialni, przykrywamy dużym kocem, nasze nosy praktycznie się ze sobą stykają, wsłuchujesz się we wszystkie odgłosy dobiegające z klatki i podwórka pytając przy każdym stuknięciu, warknięciu - co to było Mama? I bez marudzenia, przytulony do swojej podusi po kilkunastu minutach - śpisz. Jeśli budzisz się po 2-3 godzinach jesteś wypoczęty, uśmiechnięty i w dobrym humorze. Jeśli śpisz 1,5 - 2 godziny budzisz się wściekły, a jedyne co do mnie mówisz to rozkazującym tonem idź mama!! Popołudniu, gdy razem z Marcelką wracamy z przedszkola, w zależności od  pogody i ilości posiadanego czasu, spacerujemy. Zbieramy kasztany - ostatnio całe Twoje kieszenie i plecak Melki. Zachodzimy na Wasz ulubiony trzepak - bo mały, mój nie - bo na betonie, gdzie nauczyłeś się robić, biorąc przykład z siostry i jej koleżanek - "parówkę" i swoją ostatnio ulubioną figurę - zwaną przeze mnie "żabką". Oczywiście wszystko sam, nie mogę Cię trzymać, ani stać za blisko.
Po powrocie do domu, zjedzonym obiedzie (Ty mięsko - lubię mięsko, Melka ziemniaki), pięćdziesiątym chcę wody niegazołanej/gazołanej, lubię gazołaną, chcę komkotu, nie chcę komkotu, chcę wody, chcę pupu, daj pup (ketchup) i setnej kłótni o to, gdzie ten ketchup ma stać, idziemy albo na tańce Marcelki, albo na spacer, albo wracamy do jesienno-zimowych zabaw na dywanie. Tak jak w zeszłym roku na zajęciach Marcelki grzecznie siedziałeś, przyglądałeś się tańczącym dzieciom, tak w tym, oswojony z miejscem, salą i nauczycielką - biegasz między dziećmi, próbujesz naśladować ich ruchy, wbiegasz pod nogi, robisz obroty, przysiady i gdyby nie fakt, że po 15 minutach Ci się nudzi i dopytujesz, kiedy idziemy, zapisałabym Cię do tej grupy mimo braku odpowiedniego jeszcze wieku.
Między 18, a 19 jemy kolację i bierzemy szybki prysznic/bądź długą kąpiel. Lubisz wodne zabawy, częstowanie mnie kawą (którą sam, realnie wraz z płynem nie raz wypijasz), puszczanie wody, mimo moich uwag, chowanie Legowych zwierzaków pod pianą, przelewanie, rozlewanie i chlapanie. A jak jeszcze uda Ci się wrzucić jakieś ubranie do wody, to w ogóle jest niezła frajda. Z myciem włosów  - loteria. Raz pięknie odchylasz głowę i czekasz, aż (w niezłym tempie) wykonam wszystkie niezbędne czynności, innym razem, na same wspomnienie, kończysz kąpiel i wychodzisz z wanny.
Zasypiasz z podusią i mlekiem. Takie dwa atrybuty, które przypominają mi, że jesteś jeszcze wciąż taki mały. Twoja podusia to jak członek rodziny. Je z nami posiłki. Albo w Twoim krzesełku albo z obawy przed pobrudzeniem odkładasz ją na inne krzesło. Chodzi z nami to toalety. Nie pobludzę Mama. Nie odkładaj podusi na półkę. Kilkanaście razy dziennie słyszę pytanie: gdzie moja podusia? Przed wyjściem do przedszkola/na tańce/spacer zostawiasz podusię pod lustrem tłumacząc sam sobie. Podusia na mnie poczeka. Nigdzie nie pójdzie. Albo przytulasz się do niej przed "rozstaniem". Kiedy jedziemy gdzieś samochodem już mamy nauczkę, że zawsze musimy ją zabrać ze sobą. Podczas nocnego przebudzenia pada słynne pytanie: gdzie jest moja podusia? I lamenty, i płacz, gdy chwilę dłużej nie możesz jej znaleźć (zaplącze się w kołdrę, spadnie za łóżko). Zasypiasz podczas czytania, po wypiciu mleka (które jak sam mówisz - cięśko pije - bo pogryzłeś smoczek tak, że mleko bardzo szybko Ci wylatuje i co chwilę musisz robić przerwę, ale dzięki temu wypijasz jego mniejsze ilości) i wyściskaniu swej Matki ze słowami: kokam, mocno kokam!

Przy całej swej urwisowatości, łobuzerstwie i upartości, które ostatnio - mam wrażenie - jeszcze bardziej przybierają na sile, nie znam dziecka bardziej radosnego i rozkosznego od Ciebie. No bo, jak tu się na Ciebie denerwować, gdy po przeskrobaniu i mojej - trochę udawanej - smutnej minie, podchodzisz, gładzisz mnie i mówisz: ładna Mama, ładne masz włoski... albo supel masz te  paluszki... Albo po posiłku, podczas którego spadał Ci widelec, wybrudziłeś ubranie, kilka razy wstawałam, żeby coś Ci podać/nalać, rozlałeś wodę, a na końcu z uśmiechem na twarzy odstawiasz talerz na stół i mówisz tak słodko: pękuję (dziękuję) Mama!

Dzielisz się wszystkim ze wszystkimi. Gdy dostajesz czegoś podwójną ilość, jedną przynosisz mi, czy Tacie. Gdy daję coś Tobie, Ty dbasz też o siostrę. Daj Melci Mama. I mimo kłótni, sporów najczęściej o zabawki widzę taką zwyczajną Twoją dobroć i troskę w stosunku do starszej Siostry. Mama, pomóc Melci. Mama, Melcia chce huśtać. Mama Melcia chce wody...Melciu, płoszę. Masz Melciu. Wszystko jest MELCIU! Z Miłością.

Uczysz się żegnać. Klękasz i modlisz się z nami słowami: pękuję (dziękuję) Bozie, bo zawsze my dziękujemy za miniony dzień i dobre rzeczy, które nam się przytrafiły. A Kościół kojarzy Ci się też z moimi obcasami, bo gdy je zakładam, a robię to na prawdę rzadko pytasz mnie: idziesz kościółka?

Twierdzisz, że boisz się pana, co kosi trawę, a ja myślę, że to tylko dobry pretekst, żeby wskoczyć na matczyne ręce.

Robisz swój słynny dziubek i przez długi czas tylko ten Twój był ładny, a wszyscy wokół robili brzydki. Bzidki dziubek. Nie tak. Oooo TAK!!

W Twoim słowniku:
tilanko to kolanko
pipidelka to kamizelka
didodono to winogrono
dididiczki to rękawiczki
titaminka to witaminka

Kiedy się zdenerwujesz, czyli kilkanaście razy dziennie, słyszę: bzidka Mama. Tato ładny. Do Taty chcę. Mama idź na dwót (czyli na dwór). Ale bywa też, że to ja jestem ta ładna, a Tata brzydki albo Marcelka, czy Babcia. Chyba tylko Dziadkowi się jeszcze nie oberwało. Ale z Dziadkiem to inna sprawa. Dziadek to jest ten najukochańszy. Pierwszy raz dane mi jest obserwować taką więź między wnuczkiem, a Dziadkiem. Taką Miłość i chęć spędzania wspólnie czasu. Wyprawy na "męskie" zakupy po śrubki, czy baterie, przejażdżki Fordem u Dziadka na kolanach. I te łzy płynące nie tylko w Twoich oczach Synku, w momencie Twego rozstania z moim Tatą i krzyk - chcę jechać z Dziadziem, ja jadę z Dziadziem. Chcę do Dziadzia!


Czarujesz świat uśmiechem i spojrzeniem.
Jesteś moim chodzącym Cudem. Iskrą i radością.

2016-10-05

Zakatarzone nosy,

   Wrzesień mamy już za sobą. I to chyba dobrze. Bo choć aura była zupełnie letnia - powróciliśmy do sandałów, krótkich spodenek, placu zabaw  i Waszych ulubionych kryjówek w krzakach, to byliśmy tylko we trójkę. Tata w służbowych rozjazdach w różnych częściach Polski, a ja sama ogarniałam przedszkole, spacery, zakupy, posiłki, tańce, usypianie i nocną wartę. Spaliśmy wszyscy razem, bo ten system bardzo nam podpasował podczas wakacji, wyjazdów, kiedy to często nocowaliśmy w jednym pokoju i wspólne Wasze zasypianie stało się normą. Z powodu braku Taty nie miałam innej możliwości, więc kładłam się między Wami - wysłuchując najpierw kłótni, gdzie mam leżeć, kto śpi z brzegu, a kto od ściany, czytałam - wysłuchując kłótni, bo Karol chce "Basię - słodycze", a Marcelka nie chce tego codziennie słuchać, bo już prawie zna na pamięć, wzięliśmy się za biblioteczne pozycje i zasypialiście - po uprzednich kłótniach, w którą stronę powinnam mieć odwróconą głowę ( koniec końców leżałam na plecach z oczami skierowanymi ku sufitowi ). I byłoby dobrze, gdybyście tak spali do rana, ale nie.. Karol budził i nadal budzi się po kilka razy w nocy na mleko, Marcelka ma manię spania z samego brzegu, więc kładłam się na dziesięciocentymetrowym skrawku tuż obok Niej, chcąc zapewnić jej bezpieczeństwo, a tym samym mając ciągle Jej ręce, bądź nogi na sobie. Niekiedy prowadziliście między sobą nocne, krótkie dialogi, nie otwierając nawet przy tym oczu. ( Melka w łazience myje w środku nocy nos, a tu  odzywa się Karol powtarzając moje codzienne słowa - "Nie tak dużo wody Melciu", bądź Karolkowe "ciężko pije mleko" na co Melcia przytomnie, mimo środka nocy - "To sobie odstaw na parapet"). Wrzesień to taki miesiąc mojej stuprocentowej organizacji. Świadomość, że mogę polegać tylko na sobie i jeśli czegoś nie zrobię, to przecież nie ma obok nikogo, kto by to za mnie wykonał. I dzieci spały codziennie o 20stej i dom był czysty, a lodówka pełna. I tylko czasu dla siebie nie było, bo wieczór i kilka nocy zajęło mi rozliczanie z urzędem, zakupy w ramach dofinansowania, facecharty i sprawy, które mam nadzieję dadzą mi w najbliższej przyszłości możliwość wspierania domowego budżetu i rozwój w kierunku, który bardzo mi się podoba.
   Wrzesień uświadomił mnie też, że nie ma takich sytuacji, które by mnie złamały, że zawsze ze wszystkim dam sobie radę. Mam Was i to dzięki Wam - taka wewnętrzna kobieca siła. Bo Wy i Wasze dobro to priorytety w moim życiu.





2016-08-24


Dzieciaczki,

po naszych wakacyjnych podróżach Podlasie-Lubelszczyzna-Pomorskie-Podlasie jesteśmy znów u siebie. Bez problemów wdrożyliśmy się w stały rytm dnia, ze spacerami i drzemkami o ustalonych porach, z obowiązkami domowymi, które z powrotem – po miłej odskoczni – przejmuję.

Po tegorocznych nadmorskich wojażach czuję lekki niedosyt. Sama nie wiem czego. Niedosyt morza, słońca, plażowania, czy może po prostu nas. Bo po raz pierwszy dzieliliśmy domek z innymi, choć bardzo nam bliskimi, to nieprzyzwyczajona jestem do dzielenia się kuchnią, czy łazienką, do śniadań i kolacji w gronie innym, niż nasza rodzina. Po raz pierwszy nie spędzaliśmy tyle czasu z Wami, co zwykle, bo mieliście towarzystwo w swoim wieku. Bo po przebudzeniu niczego więcej nie potrzebowaliście niż śniadania i suchej – nie przemoczonej deszczem – trampoliny, piłki i dużego terenu do wspólnych zabaw. I z jednej stronie fajnie było Was obserwować uśmiechniętych, spoconych i brudnych, wszystkich na jednej trampolinie, Karolka wciąż zabawianego przez starszą córkę znajomych, biegających, krzyczących i wzywających nas – rodziców – tylko wtedy, gdy ktoś się w coś uderzył, spadł, chciał do toalety, bądź był głodny. Z drugiej strony, ja po prostu bardzo Was lubię, Was jako młodych ludzi i najzwyczajniej w świecie chętnie spędzam z Wami czas. A wakacje choć powinny mieć coś wspólnego z odpoczynkiem, to uważam za najlepsze wtedy, gdy jesteśmy razem, we czwórkę. I chyba najmilej wspominam ten czas, który spędziliśmy we czwórkę na plaży, gdy wiatr zrywał nam kaptury z głów, niezbyt wysoka temperatura sprawiła, że moje usta zsiniały, a Tata pozował do zdjęć z Wami obydwojgiem na rękach. Czas, w którym spacerowaliśmy tylko we czworo, objadaliśmy się najlepszymi goframi z widokiem na port i morze, oglądaliśmy zachód słońca i po prostu byliśmy razem.

Bo wakacje to taki czas, w którym zjadacie lody na drugie śniadanie, a gofry na kolację, chlapiecie się w zimnym morzu - mimo szczękających zębów - biegacie boso po mokrej trawie i przemaczacie sobie ubrania skacząc na trampolinie. Czas, w którym Karol drzemie w wózku wśród szumu nadmorskich fal, a cisza nocna zapada wtedy, gdy już sami nie macie siły ganiać dłużej po dworze. Czas, w którym jesteście brudni, umorusani błotem i piachem, i niesamowicie szczęśliwi. A w przyszłym roku, może pod namiot? Jakiś dobrze zorganizowany kemping, jezioro obok, kajaki i mazurskie szanty…

A na Podlasiu, cóż jak na Podlasiu – jak w domu. Po prostu. Najlepiej. Tygodniowa nieobecność Dziadków i obowiązki, które przejęliśmy my. „Nasz domek” – tak określasz Ty Synu mój rodzinny dom, gdy z zakupów na rynku z obowiązkową wizytą na lodach wchodzimy na Szkolną. To chyba najlepsze określenie uczuć, którymi darzycie dom Dziadków. Macie tam wszystko, czego potrzebujecie i w Waszych oczach, zachowaniach widać tę radość. Ty, Synu nawet w nocy siadałeś na łóżku i mówiłeś swoje na dwót. Słowa, które towarzyszyły nam setki razy dziennie, od razu po przebudzeniu, w piżamie i sandałach albo po drzemce,  w samej koszulce i z gołym jeszcze tyłkiem. Mieliśmy czas i na basen w sąsiedniej miejscowości, i popołudniową naukę jazdy na dwóch kółkach na placu w szkole tuż obok. Był czas na wieczorny spacer Mamy z Córką i romantyczną kolację z mężem na balkonie przy blasku świec. Pomagaliście mi w codziennych obowiązkach. Mamo, puść Papepa. Puścić Liskę, mamo! Jogut zanieść Zosi. Daj męsko dla Papepa.  Mamo, pójdziemy wieczorem na herbatkę u Babci Zosi. Mamo trzeba podlać kwiaty. I podlewaliśmy razem na trzy konewki. Mieliście po tym mokre spodnie i koszulki, mokry był chodnik, a Babci zioła podlewane były co najmniej dwukrotnie jednego wieczora. Nie wychowawczo – bo przy olimpiadzie w Rio spędzaliśmy czas posiłków. Przypominaliście sobie kolory flagi, uczyliście się, czym jest hymn, dowiadywaliście się, na czym polegają konkretne dyscypliny sportowe, kibicowaliście naszym i wspólnie cieszyliśmy się ze zdobytych medalów. Zraszaliście głowy lodowatą wodą w upalny (chyba jedyny podczas naszej obecności ) sierpniowy dzień, wspólnie myliśmy nasz samochód, wysłuchując uprzednio wykłądu Taty o wspólnym jego użytkowaniu, zjadaliśmy borówki prosto z krzaka, liczyliśmy ślimaki po deszczu, graliśmy w memory, strzelaliśmy gole, ku wielkiej radości najmłodszego i zasypialiście nie wcześniej niż o 22giej.

Dobry nasz czas. Zwykły, codzienny, a jednak w swej prostocie – dla mnie niezwykły! Ulubiony. Jak Wy. Jak My.

2016-07-06

Dzieciaczki,

wraz z końcem czerwca rozpoczęliśmy nasze wakacje na Podlasiu. Niespodziewanie, z walizką po raz pierwszy tak szybko spakowaną. Zawsze wszystko mieścimy w jednej dużej, nasze ubrania na każdą pogodę, kosmetyki, bieliznę i buty. Zabawek nie zabieracie - poza kilkoma przytulankami Marceli - bo tu czeka na Was kosz pełen najdziwniejszych pierduł, którymi od 2012 roku potraficie się nieźle bawić. Do tego kredki, kolorowanki, ciastolina i wyposażenie podwórka. Nic więcej Wam nie potrzeba. Gdy tylko w zeszłym tygodniu słońce od rana rozpieszczało nas swymi promieniami, zakładaliście sandały i jeszcze przed śniadaniem wychodziliście jak to mawia Karol na dót. Ganiacie na bosaka, bo Marceli wciąż spadają różowe japonki, a młodszy brat jak wierna kopia we wszystkim naśladuje starszą siostrę. Urządzamy zabawy w strzelanie goli, co jest ulubionym zajęciem Karola, kłócicie się o plastikowy, najzwykjlejszy motor - jeździk, zrywacie maliny i porzeczki prosto z krzaka, (Musiu, mlinka!), gramy w chowanego, codziennie chodzimy na lody przy rynku, śpimy w południe i jesteśmy razem. Po prostu.

Karolku,

jesteś najbardziej uroczym dzieckiem, jakie dane mi było spotkać. Rozbrajasz mnie swym uśmiechem, minami i mową, którą z dnia na dzień rozwijasz i pojedyncze wyrazy łączysz w proste zdania.

Musiu, penkę piewaj. Nie tą, inną. O piesku. Citaj. Nie, nie citaj. Piewaj penkę.
Piewaj totki da.
Nie kcę Zosi. Bzidka. Inną. ( A propo bajki "Jej wysokość Zosia")
Musiu, badłam (Mamusiu, zjadłam - tak, mówisz jak Siostra. Zjadłam i sama, czyli Twoje pama. Wszystko pama.
Papep, Papepa - Saper, Sapera
pup - ketchup
pupy - zakupy
bumę - gumę
guki - okórki
apo - światło
kakok kukek - Karol Mikusek
meczko - ukochane mleczko (tak, nadal jesz w nocy)
aki - okularki, które gdy tylko słońce zaświeci, zawsze obowiązkowo na nosie podczas spacerów
brum - jeździk trzymany w wózkowni, świąteczny prezent, który uwielbiasz, a który mnie zmusza do biegania (a nie spacerowania), przyprawia mnie o mocniejsze bicie serca (gdy puszczasz się drogą w stronę naszej Stokrotki), a ja już wtedy nawet nie biegnę, tylko obserwuje. I tak, czasem pędzicie oboje tak, że tracę Was z pola widzenia.



Za każdym razem, gdy Tata zbiera się do pracy, podchodzisz i pytasz - jedzie? Po czym biegniesz do sypialni i ze swoim rozbrajającym cieść na ustach, machasz Tacie.

Uwielbiasz wszystkie pojazdy. Kapka to koparka. Moton to motor, totud to samochód, a totot to samolot. I nikt mi nie wmówi, że jakieś gendery, że płeć nie ma znaczenia. Bo na wszystkie środki lokomocji reagujesz z zachwytem, na każdy przejeżdzający motor, choćby pięćdziesiąty tego dnia tym samym okrzykiem -  MOTON! Podobnie jest z grą w piłkę. Gdy zabieramy ją ze sobą na plac, Marcelka po chwili mówi, że jej się nudzi, a Ty bez końca mógłbyś do mnie podawać, strzelać gole do bramki z szeroko roztsawionych nóg, czy po prostu za nią ganiać. Dziadek z zachwytem patrzy, jak kopiesz lewą nogą (w ogóle wszystko lepiej Ci wychodzi lewą stroną ), jak pięknie piłkę prowadzisz, jak strzelasz w dobrym kierunku i jak mocno. Jak to Dziadek na pierworodnego wnuka...

Kilka tygodni temu na dobre rostałeś się z pieluchami. Pierwsze nasze podeście do oduczania - na początku roku - odpuściłam po dwóch tygodniach. Po kilku dniach przestało Ci się podobać ciągłe chodzenie do łazienki i nieustanne wysadzanie, zacząłeś się buntować, a ja zgodnie z myślą - nic na siłę - swoje ambicje o niesikającym w pieluchy półtoraroczniaku odłożyłam w kąt. Gdy w czerwcu znów podeszłam do tematu, w myślach miałam wspomnienie sprzed niespełna dwóch lat, że z Marcelką było prościej. Jednak teraz, z perspektywy czasu wiem, że tak na prawdę z Tobą miałam dużo mniej problemów. Dwie dwójeczki na dywanie i jedną wpadkę w sklepie z rowerami. I tu u Dziadków, gdzieś w zabawie na podwórku, gdzie nikogo nie było w pobliżu. Ani razu się nie zdenerwowałam, ze spokojem ścierałam, zmieniałam gatki i codziennie wieczorem przez 3-4 pierwsze dni wstawiałam pranie. Teraz po drzemce, sam zdejmujesz (suchą, ale na wszelki wypadek zakładaną) pieluchę, sam idziesz do łazienki, swoim sposobem siadasz na sedes (bez zadnych nakładek), robisz co trzeba, podcierasz się i wychodzisz. Mój Mężczyzna!

Lubisz mięsio pod każdą postacią, mniaczki, czyli ziemniaczki, siaki, czyli ptysiaki z biedronki, kok, czyli sok (taki z kranem najlepszy, nalewany samodzielnie, a te Twoje koku, koku słyszne nie raz miliony razy dziennie potrafi na prawdę wyprowadzić z równowagi) (w)odę, wszystkie owoce pod każdą postacią. Nie lubisz kanapek, wędliny innej niż tyrolska, sera żółtego, warzyw (poza tymi w zupie i przemycanymi w wyciskanych sokach), herbaty, chleba. Przekonałeś się do porannej jajecznicy i omleta. Oddajesz Marceli swój makaron, w zamian za boczek. Ona zjada Twoje gotowane ziemniaki, a Tobie oddaje kotlety i inne mięsne wynalazki. Lubisz owsiankę, w przeciwieństwie do Twojej Siostry, która zjada wtedy kanapki. Nieźle dobrana z Was drużyna.

Rozumiesz i właściwie używasz przeciwieństw.

mało - duzio
czysty - bludny
tak - nie (tak z akcentem na K, które tak wyrażnie zamiast dotychczasowego taaaa, powiedziałeś w nocy z 13 na 14 czerwca zapytany, czy chcesz mleczko. TaK!
na dół, na gólę

Ostatnio przestałeś być aż taki uparty, bo gdy skończyłeś dwa lata uwierzyłam że coś takiego jak bunt dwulatka na prawdę istenieje. Że dziecko w tym wieku zaczyna posiadać ogromną chęć wyrażania swego zdania tylko po to, żeby było ono odmienne od zdania rodzica. Tak po prostu. Dla samej zasadności buntu. Gdy z Melką siadałyśmy do obiadu i wołałam Ciebie, Ty krzyczałeś nie i nie przychodziłeś. Gdy mówiłam, że ja w takim razie zabieram obiad i stawiam na blat, wracałeś i krzyczałeś: odiad, odiad. Gdy stawiałam na stole - znów był krzyk i nie. Podobnie z każdym wieczornym przebieraniem się w piżamę, czy ubieraniem przed spacerem. Wymyślałeś, że nie chcesz, nie ta piżama/koszulka/.spodenki, że chcesz w innym miejscu się ubrać. Wreszcie przestałam kombinować i reagować. Wychodziłam i przestałam zwracać uwagę. Po kilku chwilach z anielskim wyrazem na twarzy, ubraniem/pieluchą w ręku wracałeś gotowy do działań. Gdy wieczorem zaczynałam czytać, Ty kzyczałeś: nie citaj, nie kcę, piewaj. Gdy zaczynałam śpiewać było: nie piewaj, citaj. Przestawałam robić cokowiek, aż się uspokojałeś i w spokoju mogłam dokończyć bajkę, czy piosenkę.

Gdy się na mnie zezłościsz, wystawiasz język i prychasz w moją stronę. Ale gdy tylko zobaczysz mój groźny albo zasmucony wzrok od razu masz anielski i tak bardzo skruszony wyraz twarzy i mówisz najsłodziej jak potrafisz: plaaasiam, co rozbraja mnie za każdym razem, mimo, że słyszałam to już setki razy. Gdy coś Ci nie odpowiada grozisz palcem wskazującym donośnym no no no.

Naśladujesz Marcelkę dosłownie we wszystkim. Uwielbiam Twoje Melcia!! Cieść!! I te Twoje wieczorne fazy, najchętniej po kąpieli i na golasa, gdy nie odstępujesz Melki na krok. Ba, przyklejasz się do Niej, łapiesz za plecy siadasz na Niej, przytulasz i obcałowujesz. Gdy tylko uda się Jej oswobodzić z Twoich uścisków, Ty zaraz atakujesz z drugiej strony. A Marcelka niby nie chce, "Mamo, weź Go zabierz", a po chwili sama do Ciebie idzie albo woła do dalszych wspólnych zpasów. Miłość!

Zasypiasz z dusią, ukochaną podusią, w takiej pozycji, że jedną albo obie ręcę wkładasz do poszewki i jakoś się na nich układasz. Gdy tylko zaczynasz robić się zmęczony od razu wędrujesz po swoją podusię. Ta sama od urodzenia. Zwykła w poszewce w bialo-szare pasy.

Uwielbiam Twoje: Musiu, odź!  Kokam, kokam i przytulasz, ile sił masz w swoim 12 kilogramowym ciele. I całujesz tak, że całe policzki mam mokre. Też uwielbiam. Najpiękniejszy czas!

Ach uśnij mój Malutki....(mlutki...)  Nasza wspólnie śpiewana kołysanka. Powtarasz co drugie słowo, śmiejąc się przy tym i rozbawiając tak, że sen nam zupełnie odchodzi. Ale i tak śpiewamy codziennie.

Dobranoc już dobranoc.
MAMA


2016-05-28

Najdroższy,

skończyłeś dziś dwa lata. O 15.35 wnosiłam Cię na rękach po schodach (wróciliśmy z Podlasia) i odśpiewałam Ci "sto lat" całując Cię - ku Twej wielkiej radości- w szyję i poliki. Wieczorem zasnąłeś z głową na moim brzuchu, podczas gdy ja głaskałam Cię po Twoich blond włosach i śpiewałam:

'Ach uśnij mój malutki, już dawno śpią krasnoludki.
Śpi polny żuczek i mrówka, zasnęła Twoja poduszka.
Dobranoc już dobranoc, melodia do snu ukołysze,
zaśnijcie już moje dzieci, wsłuchajcie się w nocy ciszę..."

A potem, gdy śpiącego odkładałam Cię do Twojego łóżka, wpatrywałam się w Ciebie kilka minut, chcąc zapamiętać i na zawsze zachować w sercu widok Ciebie - mojego dwuletniego chłopca. Chłopca, którego porodu oczekiwałam w Dzień Matki, a który następnego dnia zaskoczył mnie tak samo, jak dwie kreski dziewięć mięsiecy wcześniej, których przecież się spodziewałam.

Życzę Ci Malutki tej wielkiej radości, którą nas wszystkich zupełnie nieświadomie obdarzasz. Niech Twoja upartość pomoże Ci w realizacji celów, a logiczne myślenie, dzięki któremu teraz osiągasz, to co chcesz, kiedyś pomoże Ci zdobywać świat. Nazywaj swoją siostrę "Melcią", pozostań miłośnikiem zwierząt, idź tam, gdzie Ci serce podpowiada, ciesz się z drobiazgów ( tak jak teraz na widok drożdżówki, czy gruszki buzia śmieje Ci się od ucha do ucha), dziel się tym, co masz, trenuj grę w piłkę nożną, a, po każdym upadku wstawaj z podniesioną głową i pamiętaj, że w moje ramiona zawsze możesz się wypłakać.

Mój pterodaktylku! 

2016-04-10

Dzieciaczki,

w zeszłym tygodniu, wiosna w pełni zawitała do Lublina. Zdjęliśmy czapki, ba, nawet kurtki na rzecz rozpinanych bluz i narzucanych na wierzch kamizelek, gdy w piaskownicy zaczynał zapadać zmrok. Wyczyściliśmy balkon, na którym w krótkim rękawku i okularach przeciwsłonecznych zjedliśmy we trójkę pierwszy obiad. ("Mamo, mogę wyrzucić przez balkon ziemniaki dla gołąbków?") Przestawiliśmy się na rytm trzech spacerów dziennie. Pierwszy - do przedszkola, a po odprowadzeniu starszej zaglądamy z Karolem na puste jeszcze place zabaw, głaszczemy psy na porannym spacerze, robimy zakupy na obiad. Drugi - po Marcelkę, z rowerem i getrami na przebranie (bo do przedszkola obowiązkowo spódnica). Wracamy po 16stej na szybki obiad i po godzinie jesteśmy z powrotem na placu, gdzie zbiera się Wasza stała ekipa. Sandra, Maksio, Kalinka i Wy. Na rowerach i jeździkach, huśtawkach i zjeżdżalniach, trzepakach i osiedlowych chodnikach. Uwielbiam ten czas. Pełen śmiechu, beztroski i Waszej pełnej radości. Gracie w berka, chowanego, malujecie kredą. Dziewczyny urządzają sobie rowerowe wyścigi, a my próbujemy dotrzymać Waszego tempa, by mieć Was chociaż w zasięgu wzroku, dzielimy się, by ktoś czuwał nad starszymi, a ktoś nad młodszymi. Biegam za Karolem, który w wózku jeździ teraz w wyjątkowych sytuacjach, a największą frajdą jest świąteczny prezent - jeździk twistcar. Obowiązkowo zabierany na każdy spacer i obowiązkowo wnoszony z powrotem na górę - nie może zostać w wózkowni, bo Karol ostro protestuje. Na trasie Dom Kultury - Stokrotka rozpędza się do takiej prędkości, że biegnę, jak głupia mijając przedszkolne Mamy i doganiam Młodego z myślą, że jest przerażony tempem, w jakim jechał, a on z uśmiechem "pesio", "pesio", bo przecież jest największym miłośnikiem czworonogów. Mi serce biło jak oszalałe, bo już go widziałam lądującego na sklepowych drzwiach. Ale Karolowi zawrotne prędkości nie są straszne. Jeszcze szybciej odpycha się nogami i szelmowsko uśmiecha, gdy zauważa jakąś osiedlową górkę, wjeżdża i zjeżdża ze wszystkich krawężników i oczywiście wszystko "sam". Wieczorny, pospacerowy powrót do domu zajmuje nam kolejne 40 minut, bo przecież wszyscy muszą zostać odprowadzeni. Po kilka razy. "To co, może teraz Sandrę odprowadzimy? Nie, ja już byłam odprowadzana. Teraz Kalinkę". Po takich dniach, zasypiacie w kilkanaście minut, nasyceni świeżym powietrzem i dobrą energią, a ja mimo fizycznego zmęczenia, czuję że żyję. 
Witaj ukochana poro roku. Rozpieszczaj nas jak najdłużej!

Marcelko, moja mała kobietko ( "Ty jesteś dorosła, a ja jestem taka mała kobietka")

zastanawiam się, czy bunt dziecka kiedykolwiek się kończy... Bywają sytuacje, gdy trudno nam się jest dogadać, a moje próby okiełznania Twojej upartości i krzyku nie przynoszą efektów. W pewnych sytuacjach sama nie wiem, kiedy powinnam odpuścić, a kiedy jednak stawiać na swoim. Wyczytałam kiedyś mądre słowa, że o wiele lżej jest rodzicom, gdy sami przestaną się upierać. I sama łapię się też na tym, że po chwili namysłu, mój upór w jakiejś kwestii uważam za zupełnie niepotrzebny, że przecież mogłam odpuścić, że nie warto było. Ale z drugiej strony - chcę przecież byś przestrzegała zasad dobrego wychowania, z szacunkiem odnosiła się do najbliższych, używała "magicznych" słów. 
Niektóre nasze dialogi, Twoje odzywki potrafią wytrącić mnie z równowagi, szczerze zasmucić i sprawić, że wieczorami myślę, jak powinnam reagować, jak postępować, by od razu eliminować to, co mi nie odpowiada.

Marcelka, zaraz wychodzimy, zrób siku.
Robiłam.
Kiedy?
KIEDYŚ!!!

Ale Ty mnie męczysz. Ciągle tylko siku, umyj ręce, umyj buzie!!

Nie lubię Ciebie. 

Jestem na Ciebie zdenerwowana. Nie odzywaj się teraz do mnie. 

Pić! Wody! 

Daj mi coś słodkiego. W tej chwili!

Prawie codziennie prowadzimy debaty:
 - na temat słodyczy. Mogłabyś jeść je nieustannie i to trochę taka moja karta przetargowa. Nagroda za dobre zachowanie i kara za niewłaściwe postępowanie. Mi też wyznaczasz kary. "Mamo, to dziś zakaz słodyczy do końca dnia i zakaz placu zabaw. Nie możesz ze mną iść, tylko Tata może". 
- na temat ubioru. Stroje najczęściej wybierasz sobie sama. Sugeruję Ci, co moim zdaniem pasuje  do czego, co będzie wygodniejsze na rowerze, a co lepsze na tańce. Ale jak czasami uprzesz się na konkretny element garderoby, to żadne moje argumenty nie przebiją się przez potok łez i krzyk na pół osiedla. Już nie wiem, ile razy Ci tłumaczyłam, że nie musimy się przebierać po kilka razy dziennie, że plama na bluzce (gdy siedzimy tylko w domu) w niczym nam nie przeszkadza i, że wszystko  nie pierze się samo. 
- na temat zachowania przy stole. Jedzenia bez nieustannego kręcenia się, co skutkuje rozlewaniem i wywalaniem, prostego (w miarę siedzenia) i nie picia co kilka sekund.

Ale pozwalam Ci na złość i płacz, cieszę się, że sama potrafisz nazwać emocje, powiedzieć, że jesteś na mnie, czy Karola w danej sytuacji zła. Masz do tego prawo, jak każdy człowiek. Jesteś wybuchowa i impulsywna - jak ja. Ale po chwili już o tym nie pamiętasz, a ja wciąż jestem "najlepszą Mamusią w świecie". Od dziś "błogosławioną między niewiastami". :) 

Potrafisz samodzielnie zapiąć kurtkę/bluzę. Ułożyć puzzle z 60 elementów. Wejść do wanny, wymyć się, wyjść, wytrzeć i ubrać. Utrzeć jabłka, napisać MAMA i TATA. Wycinać proste kształty, żegnać się. Znasz na pamieć Ojcze Nasz. Potrafisz rytmicznie i melodyjnie śpiewać, wymyślasz piosenki "na poczekaniu" o tym, co akurat robimy, co się dzieje. Potrafisz napisać A,B,M,O,T,S. Rozpoznajesz, ale musisz zobaczyć, żeby samej napisać R,K,P,C,L. Wykonujesz proste działania matematyczne, kolorujesz bez wychodzenia za linię, coraz staranniej i z rzeczywistą przyjemnością, podobnie jak z układaniem puzzli, lubisz i jesteś w tym rzeczywiście dobra. 

Masz bardzo fajny kontakt z Karolem. Niespełna dwulatek jest coraz lepszym kompanem do wspólnych zabaw. Uwielbiacie posiedzenia w toalecie. Na sedesie/nocniku, albo po prostu w łazience przy zgaszonym świetle. Czytasz mu książki, zadajesz zagadki. Chwalisz "brawo Karoluś", gdy dobrze wskaże, to, o co go prosiłaś. Uwielbiam Twój uśmiech, gdy wstajesz wcześniej, a po jakimś czasie do pokoju wchodzi zaspany Karol. Te Twoje "czeeeeść" jest wtedy tak urokliwe, i stęsknione, jak te po powrocie z przedszkola, gdy w progu się ściskacie i przytulacie. Jesteś opiekuńcza i troskliwa. Lubisz być prawdziwą starszą siostrą i pomagasz Karolowi w codziennych czynnościach. "Mamo, ja mu założę skarpety."
"Mamo, ja wleję Karolkowi wody".
"Chodź Karoluś, ja Cię umyję".
"Daj, wycisnę Ci ketchup"
"Chodź, nałożę Ci pasty".

Widzę i doceniam. I chociaż w domu kłócicie się setki razy, ściskacie, bijecie, popychacie, to w towarzystwie podwórkowych/przedszkolnych dzieci zawsze stoisz w Jego obronie. To jest Twój brat, może się z Wami bawić, nikt nie może Go wyganiać. 

A ja uwielbiam tylko nasze "babeczkowe spacery", wyjścia na tańce i obowiązkowo po nich wizyta w Stokrotce. Uwielbiam nosić Cię na barana ( bo wiem, że za parę kilogramów nie będę dała rady) i na rękach - choć tak, wiem, jesteś już duża. Lubię jak wtulona zasypiasz na moim ramieniu, gdy przepychacie się oboje z Karolem, bo każde chce mieć kawałek mnie obok siebie. Uwielbiam 'kocham Cię Mamusiu' i Twoje: 'To może zrobimy tak, mam taki plan...'

Słońce moje. Znów śpimy razem. Ty w poprzek łóżka. Ja na jego skraju. I wiem Mamuś, zatęsknię i za tym. 


2016-02-03

Karolku,

nawet nie wiem, od czego zacząć. Czy od skupienia się na tej Twojej przesłodkiej naturze, kiedy to nieproszony podchodzisz, wdrapujesz się na kolana i przytulasz, czy od opisania (chociaż to trzeba zobaczyć) Twej upartości i histerii, kiedy nie dostajesz tego, co sobie akurat wymyśliłeś.

Masz skończone 20 miesięcy i jesteś w trakcie odpieluchowania. Wprawdzie planowałam cały proces rozpocząć wiosną, ale sam zacząłeś dawać sygnały, że jesteś coraz bardziej gotowy. Gdy Marcelka idzie do toalety, Ty ją wyprzedzasz, podbiegasz do sedesu i krzyczysz: ja, ja. Ściągasz spodnie i odpychając Siostrę załatwiasz swoje potrzeby fizjologiczne. Sam fakt, że Marcelka idzie do łazienki, działa na Ciebie bardzo mobilizująco, choćby to miała być jedna kropelka, ale zawsze robisz. Słowa również są dla Ciebie dobrą motywacją, to że robisz coś sam i możesz się przed innymi pokazać, więc wykorzystuję i zachęcam do tej samodzielności w rozbieraniu/podcieraniu/spłukiwaniu wody. Nauczyłeś się mówić siusiu, więc i nasza komunikacja jest coraz lepsza. Czasem zawołasz przed faktem, czasem od razu po, ale rozumiesz, o co chodzi, więc wykorzystuję czas i próbuję. Na spokojnie, bez grama złości ze świadomością, że nic na siłę. Inaczej niż w przypadku Marceli, gdy po prostu zdjęłam pieluchę i poza nocą już jej nie zakładałam i zaliczałyśmy wpadki na środku sklepu odzieżowego, cz w piaskownicy tak teraz, z racji pory roku stosuję trochę inny system. Inaczej, dużo wolniej, ale duma z każdego świadomego skorzystania z toalety niezmiennie taka sama. 

Zaczynasz mówić. Coraz więcej słów jestem w stanie zrozumieć, chociaż gestem, spojrzeniem i   miną, i tak potrafimy się dobrze komunikować ze sobą. Mówisz ju (już), jeśce (jeszcze), mi (miś), pta (ptak), nie chce, babcia, babciu, pci (pić), babo (balon), nie ma, dobla (dobra), mama, tata, ta (tak), nie, dadio (dziadzio), lace (inhalacje, które są stałym elementem naszych dni w sezonie jesienno-zimowym), siusiu, sio, jedzie, nie na (nie ma), zi (zimno).

Śmieję się, że masz swojego ulubionego przyjaciela. A jest nim zielone Ikeowskie krzesełko, które służy do realizacji Twoich pomysłów. Codzienny widok - Twoje spojrzenie, które dobrze znam. Niewinne, ale z błyskiem w oku i z towarzyszącym mu uśmiechem na twarzy, krzesło przed sobą, i obserwuję, co tym razem wymyśliłeś. Najczęściej stajesz przy umywalce w łazience i chlapiesz się wodą, setki razy moczysz szczoteczkę, zjadasz dziecięcą pastę do zębów w litrach albo wędrujesz w stronę kuchennego blatu. Ale z zielonego krzesła kiepski jest dostęp do kuchennych słoików, chlebaka, mikrofali, więc bierzesz duże krzesło, podstawiasz pod blat i masz pełen dostęp do mojego świata. Podgryzasz jabłka ze skórką, obierasz mandarynki, bawisz się pojemnikami z przyprawami albo po prostu siadasz na blacie ze swoim przesłodkim uśmieszkiem i machasz nóżkami, jak gdyby nigdy nic. Blat to Twoje ostatnio ulubione miejsce, bo gdy tylko zabieram się za przyrządzanie posiłków od razu do mnie przybiegasz, wskazujesz tu, tu i mam Cię posadzić tak, żebyś wszystko mógł obserwować.

Jesteś niesamowicie uparty i nerwowy. Dla mnie to nowość, bo Marcelka nie serwowała nam takich akcji histerii i wybuchów złości, gdy coś szło nie po Jej myśli. Gdy zamykam łazienkę i nie pozwalam kolejny raz odkręcać wody z kranu/gdy wyciągam Cię z wanny po długiej kąpieli/gdy nie pozwalam odgryzać skórek od pomarańczy i pluć nimi na podłogę/gdy zabieram kubek z wodą, bo specjalnie wylewasz zawartość na ziemię/gdy zabieram mazaki i nie zgadzam się na malowanie nimi po stole, czy ścianach - zawsze reagujesz tak samo. Płaczesz, krzyczysz, tupiesz nogami, mówisz pa pa i obrażony wychodzisz z pokoju, w którym jesteśmy. Ostatnio w nerwach gryziesz meble albo swoje ręce - ja sama odsuwam się na bezpieczną odległość, bo moja osoba też staje się wtedy obiektem Twoich zębów. Jesteś Mistrzem chwilowego obrażania się. Gdy zamykam "Czereśniową", bo tak Ci wcześniej zakomunikowałam i mówię, że już czas na drzemkę, z płaczem i poduszką pod pachą wychodzisz do salonu. Próbujesz ułożyć się obok grzejnika, zerkasz na mnie siedzącą w fotelu, widzę w Twoich oczach moment zawahania się - wdrapać się na kolana i przytulić, czy nie, rezygnujesz po czym zasypiasz pod biurkiem Taty. Albo odwracasz się plecami ode mnie, stajesz w rogu blatu w kuchni, spuszczasz głowę i tak naburmuszony wytrzymujesz w bezruchu przez chwilę. Moment ubierania to też często napad Twojej złości, bo wszystko Ci nie pasuje. Od bodziaka, po zapinanie guzików na ramieniu, wkładanie pieluchy/chłopięcych bokserek (uwielbiam Cię w nich mój dorosły chłopczyku!), czy bluzy, którą ostentacyjnie ściągasz albo trzymasz tak mocno, żebym nie dała rady jej włożyć. Biegasz wtedy po całym domu, próbujesz sam nakładać spodnie przed spacerem, nie zwracając uwagi na to, że najpierw chcę włożyć Ci rajstopy, uciekasz przed założeniem ostatnich części garderoby (kurtka/czapka/golfoszalik), a gdy odkładam je na półkę i zaczynam ubierać się sama, z płaczem i krzykiem zdejmujesz je z półki i mi je podajesz, więc znów próbuję Ci je włożyć, a tu znów uciekasz i tak powtarzasz kilka razy, aż wreszcie podchodzisz, grzecznie stajesz i dajesz się ubrać...??!! Takie podchody robisz też w momencie siadania do posiłku. Ganiasz po domu, podbiegasz pod krzesełko, a gdy próbuję Cię do niego włożyć, uciekasz, znów przybiegasz i znów uciekasz..., aż w końcu przychodzisz i prosisz, żeby Cię wsadzić. Na szczęście w ostatnim czasie takie sytuacje mają już coraz rzadziej miejsce (dorastasz?), podobnie jak przestałeś gryźć innych wtedy, gdy Ci coś nie pasowało. Siniaki po Twoich ugryzieniach Marcelka miała nawet na policzkach. I oberwało się Jej za to, że się do Ciebie przytuliła, a Ty sobie tego akurat nie życzyłeś. W pewnym momencie Twój rówieśnik - Maksio zaczynał płakać, gdy tylko do niego podchodziłeś, a gryzłeś Go, gdy tylko zabierał Ci zabawkę, czy nie chciał podzielić się swoją. I nie wiem, czy to był po prostu taki etap przejściowy, czy moje nieustanne: Karol, tak nie wolno, zobacz to boli i Marcelka płacze. Proszę ją przytulić poskutkowało.

Wierzę, że i Twoja wybuchowość, reagowanie płaczem i histerią niebawem miną. Bo już z doświadczenia wiem, że to wszystko jest tylko przejściowe. Pewne rzeczy trzeba po prosu przeżyć, nadchodzą z różną intensywnością, w zależności od Waszych temperamentów i naszych sytuacji życiowych. Bunt dwulatka zmieni się w bunt trzylatka. Zamiast prób gryzienia będziesz mi mówił, że teraz ze mną nie rozmawiasz...Taka kolej rzeczy. I choć czasem nerwy trzeba trzymać na wodzy, zacisnąć usta i nie krzyknąć (pracuję nad tym Synku, ciągle się staram), to Twój przesłodki uśmiech Anioła potrafi sprawić, że w jednej chwili zapominam, że przed chwilą mnie zdenerwowałeś.

Lubisz się przytulać. Tak po prostu. Bez proszenia i namawiania. Podchodzisz, łapiesz mnie dwoma rękoma za szyję i przytulasz z całych swoich sił. Spoglądasz w oczy i całujesz. O różnych porach dnia. Gdy masz na to ochotę. Ja mam zawsze. Gdy gotuję w kuchni, podbiegasz i przytulasz się do mojej nogi. Prowadzisz do pokoju, bierzesz książkę, każesz mi siąść na dywanie, po czym siadasz mi na kolanach i razem czytamy nasze książki bez liter. Denerwujesz się, gdy wstaję, by sprawdzić piknięcie w telefonie, czy napić kawy. Mam być dla Ciebie. Tylko dla Ciebie.

A ja uwielbiam te momenty, gdy wtulasz swoją głowę w moje ramię, chowasz się tak, jak gdybyś chciał schować się przed całym światem w najbezpieczniejszych ramionach pod słońcem. Lubię, gdy tak jak dziś zasypiasz z rękoma na mojej szyi, a ja swoim nosem dotykam Twego polika i wsłuchuję w Twój oddech. Uwielbiam Cię usypiać i choć Tacie zdarza się to zdecydowanie częściej, bo po prostu chcesz swój wieczorny rytuał wykonywać z Tatą, a Marcelka ze mną, ale gdy uda mi się zostać z Tobą sam na sam, to chłonę te momenty całą sobą. Masz dwie metody zasypiania. Albo zaczynasz od "wędrówek ludów" po domu i wraz z poduszką przechadzasz się po mieszkaniu, zaglądasz co chwila do Marceli, idziesz setny raz umyć zęby, podjeść coś z kuchennego blatu albo zmęczony od razu układasz się na sypialnianym łóżku i chyba z tego zmęczenia dopada Cię głupawka. Głupawka, którą bardzo lubię i sama oddaję się Twojemu nastrojowi. Znosisz wtedy wszystko ze swojego łóżeczka na nasze, tysiąc razy zmieniasz pozycję, zaczepiasz mnie rozmówkami w swoim języku, sprawdzasz, czy na miejscu mam oczy, uszy i nos, przytulasz się co chwila i całujesz mnie w policzki. Wyczyniasz akrobacje z poduszką, kocem i kołdrą, podkładasz je pod siebie, bo lubisz w takiej pozycji zasypiać. A przed drzemką w ciągu dnia (między 12, a 13), gdy jesteśmy sami i mogę zapewnić Ci ciszę do usypiania, siadam w fotelu Taty i czekam kilka minut, aż sam do mnie przybiegniesz. Najczęściej już po chwili wędrujesz ze swoją poduszką, kładziesz ją na moim ramieniu i tak wtulony usypiasz po kilkunastu minutach. Gorzej w weekendy albo wtedy, gdy Marcelka zostaje w domu, wtedy kusi Cię zabawa, a namówienie do przytulenia graniczy z cudem. Padasz wtedy ze zmęczenia podczas obiadu późnym popołudniem. Przebudzasz się, gdy Marcela szykuje się do kąpieli. No istny Meksyk. Wierzę wtedy w mądrości psychologów, że konieczny jest stały rytm dnia.
Uwielbiam Twoje spojrzenie, gdy coś weźmiesz, schowasz za plecami, i czekasz. Ja proszę kilka razy, a potem Ty z uśmiechem oddajesz i bijesz sobie sam brawo. Uwielbiam Twój uśmiech i blond loki na głowie. Uwielbiam wyraz twarzy, gdy z dumą jeździsz samochodem po mieszkaniu. Uwielbiam to skupienie, gdy próbujesz sam założyć kapcie, włożyć spodnie, czy skarpety. Uwielbiam Twoje podekscytowane Mamo, Mamo - wtedy wiem, że ptaki przyleciały do karmnika. Twoje pełne czułości Babciu, gdy patrzysz na telefon i okrzyki Babciu, Babciu, gdy słyszysz dźwięk wybieranej audio rozmowy. Relację z Tatą, bo wiem, że to dla Ciebie najważniejsza osoba na świecie.
A Ty najbardziej lubisz robić wszystko sam. Wlewać sobie sok - sam, jeść sam, wchodzić i wychodzić z wanny sam. Obierać mandarynkę i wybierać bluzę na spacer. Lubisz Czereśniową i Czy jest tam kto, bo możesz z impetem stukać we wszystkie narysowane drzwi i sprawdzać, kto się za nimi kryje. Lubisz tańczyć w kółku i wdrapywać mi się na barana. Puszczać pociąg po torach i bawić się samochodami.  Uwielbiasz chodzić w koralach i bransoletach Marceli, dobrze Ci idzie również w Matczynych obcasach. Nie lubisz zimy, jazdy na sankach, ani spacerów po śniegu. Podczas naszych eskapad na górkę pod blokiem, stałeś praktycznie bez ruchu i co raz pokazywałeś na drzwi wejściowe do naszej klatki. Świeże powietrze lubisz wdychać albo z poziomu moich ramion, ewentualnie (nie za długo) z wysokości wózka. Nie lubisz jajecznicy, a warzywa udaje mi się przemycić jedynie w zupach (ulubiona - rosół). Nie przepadasz za chlebem, a z wędliny podobnie jak i Siostra tolerujesz tyrolską, parówki, kiełbasę i kabanosy. Surówkami ostentacyjnie plujesz z głośnym jednoczesnym bleee...

Lubię bardzo etap, na którym obecnie jesteś. Już nie niemowlak, ale gdy zasypiasz w moich ramionach, wciąż mam Ciebie malutkiego przed oczami. Mogę jeszcze całować w stopy, udawać łaskoczącego pająka i dmuchać w szyję wiedząc, że jeszcze Cię to bawi. Zapach niemowlęctwa. I łapię te ostatnie chwile, korzystam póki mogę i póki wciąż tego chcesz.

I pamiętaj, o tym, co szepczę Ci codziennie. Bardzo Cię Kocham.

2016-02-02

Najdroższe Istoty,

śpicie od 20.00. Po próbach spania głową na łóżku,a z nogami na podłodze (Marcelka), spaniu z termosem i pustą butelką po mleku (Karol), czytaniu - którego Młodszemu ciężko zaakceptować i wciąż zamyka książkę - zasnęliście. Jedno wtulone w moje plecy (Karol), jedno przytulone do klatki piersiowej z rękoma tradycyjnie w moich włosach. Miarowe oddechy, spokój na twarzach i tylko szum zmywarki i dźwięki wciskanych klawiszy komputera mącą moją trwającą niecałą godzinę ciszę.

Drugi tydzień przyzwyczajam się do domu bez obecności Waszego Taty i cieszę się, że ten stan niebawem wróci do normalności. Widzę w Was - szczególnie w Marcelce - prawdziwą tęsknotę. Smutek, który przez chwilę pojawia się na twarzy, po czym padają słowa: tęsknie za Tatą. Bardzo bym chciała, żeby Tata mnie dziś usypiał. Karol na każdy sygnał domofonu biegnie pod drzwi z błyskiem w oku i krzyczy Tata Tata, i to samo krótkie, choć tak wiele w życiu dzieci znaczące słowo wypowiada zaraz po przebudzeniu patrząc na nasze łóżko. A sobota i niedziela po pięciodniowej nieobecności Taty były prawdziwymi Dniami Ojca. Bo wszystko musiał robić Tata, jak sobie tego zażyczyła Marcelka. Nie Mama, nawet nie Babcia, która na kilka dni przyjechała by nam wszystkim dotrzymać towarzystwa, ale właśnie Tata. 
A ja staram się ogarniać całość i nie dać zwariować. Poranne wybieranie Was obojga, by zdążyć na przedszkolne śniadanie, a i wcześniej zjeść jeszcze w domu. Ułożenie dnia tak, by drzemka Karola nie kolidowała z odbieraniem Starszej. Powrót z przedszkola i spacer, by wyrobić się z obiadem w domu i na czas pójść z Marcelką na tańce. A z kąpielą i kolacją wstrzelić się w ten moment, gdy Wasze zmęczenie nie sięga jeszcze poziomu łez. Do tego intuicyjny balans między Wami, a mną. Jak postępować, by żadne z Was nie czuło się odrzucone, a tak samo ważne i kochane. Jak wytłumaczyć Karolowi, że skoro Mu poświęcam czas przed południem, to popołudniu chcę wysłuchać przedszkolnych opowieści Marceli i porobić to, co Ona w danym momencie ma ochotę robić. Jak wytłumaczyć, że kolejność dawania Wam lekarstw/wyjmowania z kąpieli/nakładania pasty na szczoteczkę/pomoc w ubieraniu/nalewanie soku nie są wyznacznikiem poziomu Miłości Matki. A każde z Was chce być we wszystkim zawsze pierwsze. Jeśli jedno trzymam na rękach, drugie z Was za chwilę domaga się tego samego. Jeśli Marcelka wskakuje mi na kolana, to Karol przybiega i z całych sił łapie mnie za szyję i przytula się tak, jakby chciał się upewnić, że kocham Go wciąż tak samo mocno. Jeśli łaskoczę Karola, za chwilę słyszę: Mamo, teraz mi tak samo. Nie wiem, czy taki element rywalizacji jest zawsze nieodłączny w wychowywaniu rodzeństwa z niewielką różnicą wieku. Czy wraz z upływem miesięcy i lat ta sytuacja zmniejsza poziom natężenia, bo wydaje mi się, że póki dziecko jest dzieckiem w jakimś stopniu zawsze "walczy" o względy rodzica. Staram się być sprawiedliwa, choć wiem, że sprawiedliwości nigdy nie można równać z tym, że każdemu po tyle samo. Bo tak się zwyczajnie nie da. Podkreślam Marcelce momenty, w których Karol okazuje Jej swoją troskę (przynosi kapcie, całuje na dobranoc, woła, gdy na stole czeka obiad, dzieli się czekoladką) i odwrotnie. Bardzo bym chciała byście wzrastali z poczuciem, że jesteście dla siebie najważniejsi,  by wasze wspólne lata spędzone w domu były kiedyś fundamentem pięknej relacji ze świadomością, że jest na świecie osoba - która odbierze telefon o każdej porze dnia, czy nocy, przyjedzie natychmiast, gdy zajdzie taka potrzeba, z którą będziecie mogli wspólnie śmiać się i wspólnie płakać. 
Już teraz z radością obserwuje Wasze wspólne zabawy, ganianie się samochodami po domu, budowanie z klocków i wymyślanie totalnych głupstw, po których muszę sprzątać i zewnętrznie udawać, że jestem wściekła, chociaż w środku cieszę się, że jesteście w tym Razem.

Mamo, jak kiedyś Karolek będzie chodził na tańce ze mną, to będę tańczyła razem z Nim, nie z Kalinką. 
Kalinka, teraz bawię się z Karolkiem, nie mogę z Tobą. 
Sandra, to jest mój brat, On może się tym bawić. 
Mamo, a dlaczego Karolek jest taki fajny? Chcę Go cały czas dotykać, że nie wiem co!
Mamo, zabierz to, bo Karolek może się tym udławić.
Choć Karoluś, pobawimy się.
Brawo Karolek, zrobiłeś siku! Brawo! 

I tak często słyszane w domu, wypowiadane przez Karola: Nena, Nena. Gdy starszej Siostry nie ma przy wspólnym posiłku, gdy wyprzedza Go na schodach, gdy znika zza wózkowego pola widzenia podczas spaceru. Miłość i troska. W prostych, ale jakże znaczących gestach i sytuacjach.

Kocham Was najmocniej na świecie. Każde inaczej, ale tak samo mocno. Potrzebuję chwil, by z każdym z Was być sam na sam i by mieć Was obok siebie razem. Moje Istoty!