2013-08-21

Córeczko,

wciąż nie możemy przyzwyczaić swoich oczu do widoku Ciebie chodzącej. Śmieje się sama do siebie, gdy dziś - ponad dwie godziny temu tuż przed samym zaśnięciem - wędrowałaś z sypialni (gdzie czekałam ja z butelką mleka) do salonu (gdzie był Tata) i tak kilka razy, w tą i z powrotem. Coś co jeszcze nie tak dawno było zupełnie obce i trudne do wyobrażenia - dziś jest naturalną czynnością, Twoją kolejną nową umiejętnością.
Zupełnie inaczej wyglądają już nasze spacery. Idę obok z wózkiem, a Ty poznajesz świat samodzielnie. Zrywasz liście z żywopłotu, podnosisz kamienie, moczysz ręce w studzience, w której zostały krople z porannego deszczu, huśtasz się na jeszcze mokrej huśtawce i wreszcie lepimy porządne babki na placu zabaw, gdzie poza nami nie było nikogo. Pogoda wprawdzie dziś nie zachęcała do wyjścia z domu, bo pochmurno i deszczowo, ale Twój histeryczny płacz, gdy opuściłyśmy piaskownicę i ruszyłyśmy w stronę domu pokazał, że zła aura zupełnie Ci nie przeszkadza. Uśmiechasz się do wszystkich, do obcych mężczyzn krzyczysz TA TA TA TA, palcem wskazujesz przechodniów, co zachęca ich do przywitania się z Tobą, podania ręki. Taki z Niej śmieszek. O jaka wesoła - jak ja lubię takie wesołe dzieci. Jaka odważna dziewczynka. Komplementowana jesteś na każdym kroku i notorycznie nazywana ślicznym chłopczykiem, bo w ciemnych dżinsach i bluzie w granatowo - białe pasy. Ale nawet letni kapelusz z kwiatem, czy tunika z falbanami nie jest znakiem rozpoznawczym dla tych nie bardzo spostrzegawczych.

Zakupy bez wózka to dla Ciebie czysta frajda, dla nas bieganina za Tobą, bo jesteś wszędzie, ale łatwo - po donośnym pokrzykiwaniu - Cię zlokalizować. Przewracasz butelki z wodą, próbujesz ściągać owoce, łapiesz za kosze obcych Ci ludzi. Patrzę na Ciebie z ogromną radością, satysfakcją i prawdziwą dumą. I mogłabym tak z Tobą spacerować, i spacerować, obserwować, podziwiać i zachwycać się bez końca. Cudem jest, że jesteś właśnie taka. Otwarta, radosna, pełna energii i ciekawości świata. A ja nie będę ograniczać, hamować Twoich zapałów do życia, nadal będę przebierać po każdym spacerze, zmywać podłogę wokół krzesełka w kuchni po każdym karmieniu, bo uczysz się sama jeść łyżeczką i widelcem,  przebierać w suchą koszulkę, bo uczysz się pić z "normalnego" kubka. Tymczasem na spacerze kupujemy wodę w butelce z ustnikiem - niekapkiem. Nie wiesz, jak masz zassać z plastiku, więc naciskam na butelkę, woda wlewa Ci się do ust i i zaczynasz ssać. Ale później, gdy zabierasz się do picia, trzymasz ustnik w zębach i patrząc na mnie czekasz aż woda w magiczny sposób sama pojawi się w Twoich ustach. Jutro będziemy próbować dalej. 

Wiesz, gdzie jest łazienka i gdzie się kąpiesz, bo w odpowiednim momencie dnia sama idziesz we właściwym kierunku i próbujesz zarzucić nogę, czyli wejść do jeszcze pustej wanny. Otwierasz pralkę, pokazujesz, gdzie masz ucho, ściągasz skarpety i chcesz założyć je na swoje albo moje stopy. Poza tym wszystko nakładasz na głowę  - letnie kapelusze całkiem celnie. 

W Twojej jesiennej garderobie nowy miodowy, polarowy płaszczyk, białe trampki za kostkę i różowe kalosze. W ustach wciąż posmak ukochanych ostatnio borówek, mniej malin, ale też zjadasz z ochotą. Pięknie układasz Ikeowską drewnianą piramidę, śmiejąc się radośnie i spoglądając na mnie po każdym trafnie włożonym kółku. Dorastasz do Węgierskiego prezentu - wiklinowego wózka, bo codziennie przynajmniej przez chwilę wozisz w nim swoje misie, jednego wyjmujesz, innego wkładasz, okrywasz czerwoną w białe kropy kołderką. Wzrostem sięgasz do parapetów ( teraz - niestety) całych w naszym mieszkaniu zastawionych. A to świeczka, a to kwiatek, a to micha z owocami, czy koszyk z gazetami. I muszę, muszę nauczyć Cię, że nie wolno, bo nie mam gdzie tego wszystkiego pochować...Podobnie jak nie wolno ciągnąć mnie za włosy, za które łapiesz tak szybko, że tracę je garściami, co irytuje mnie niesamowicie, a Ciebie równie mocno bawi. I czasem zastanawiam się, czy oby nie mam w sobie zbyt mało cierpliwości, spokoju i samą siebie w myślach przywołuje do porządku i strofuje. Ty jesteś Dzieckiem, ja tylko Matką, a może aż?

I proszę Cię - zawsze pamiętaj jak cudownych masz Dziadków. Bo nie znam, nie słyszałam, nie widziałam jeszcze takich, którzy na każdy przyjazd swoich wnuków kupowaliby: pakę pieluch i zapas chusteczek, kaszki i mleko modyfikowane, soczki, herbatniki, biszkopty, parówki i wszystko to, co najbardziej lubią ich pociechy. Takich którzy montują huśtawkę, stawiają piaskownicę i kupują basenik, by sprawić radość. A Ty - jeszcze zanim pojawiłaś się na świecie miałaś już na Podlasiu swoje łóżeczko i wanienkę, teraz też nocnik ( taki sam jak w domu, żebyś czuła, że siedzisz na swoim tronie :] ), zabawki i dwie pełne szuflady za dużych jeszcze ubrań. 
Ale nie myśl, że Dziadkowie to tylko kolorowe, przyjemnościowe gadżety. To też wspólny czas. Bo to Babcia spędzała z Tobą ostatnie dwa tygodnie poranków, gdy ja jeszcze spałam, Babcia nauczyła Cię gdzie miś ma oko, jak się robi nununu, pokazuje patataj i odpoczywa na fotelach. Naśladowała odgłosy zwierząt i robiła teatrzyk podczas jedzenia. Ganiała z Tobą koty, podlewała kwiaty i uczyła wchodzić po schodach. Macie też swój przebój lata 2013. Piosenkę  - jak Pan jechał na koniku, sługa za nim na patyku, patataj, patataj - pojedziemy w dziki kraj! - śpiewaną Ci przez Babcię, co od razu wprawiało i nadal wprawia Twoje ciało w ruch i rytmiczne podskakiwanie albo wspólnie - Ty u babci na rękach - tańczyłyście to podrygując wesoło na podwórku. A nie kto inny tylko Dziadek, co rano kupował Ci świeże borówki, udawał smoka, pojawiał się i znikał za kuchenną framugą, czy balustradą. Uczył Cię, jak się trzyma miotłę i zamiata podwórko, chlapał się z Tobą w basenie i wspólnie z jednej chochli zjadał zupę. A w wieczory, gdy po kąpieli byłaś tak marudna, że z ogromnym trudem przychodziło mi założenie Ci pieluchy i ubranie w piżamkę - przychodził z dwoma telefonami, jeden dawał Tobie i kilkanaście/dziesiąt razy dzwonił, a Ty za każdym razem odbierałaś, czyli przykładałaś dzwoniący telefon do ucha i kołysałaś się do piosenki, która już zawsze będzie mi przypominać tamte chwile. 

Korzystamy z ostatnich dni lata, od niedzieli już na lubelskiej ziemi cieszymy się sobą, przyzwyczajam do braku - poza Tobą - innego towarzystwa, bo praca pochłania Twego Tatę. Próbuję wejść w rytm codziennych obowiązków, zwalczam górę prasowania i gotuję Tobie pierwszą od miesiąca zupę, a nam - obiad. Miesiąc wakacji. Dobry czas. 

Brak komentarzy: