2016-08-24


Dzieciaczki,

po naszych wakacyjnych podróżach Podlasie-Lubelszczyzna-Pomorskie-Podlasie jesteśmy znów u siebie. Bez problemów wdrożyliśmy się w stały rytm dnia, ze spacerami i drzemkami o ustalonych porach, z obowiązkami domowymi, które z powrotem – po miłej odskoczni – przejmuję.

Po tegorocznych nadmorskich wojażach czuję lekki niedosyt. Sama nie wiem czego. Niedosyt morza, słońca, plażowania, czy może po prostu nas. Bo po raz pierwszy dzieliliśmy domek z innymi, choć bardzo nam bliskimi, to nieprzyzwyczajona jestem do dzielenia się kuchnią, czy łazienką, do śniadań i kolacji w gronie innym, niż nasza rodzina. Po raz pierwszy nie spędzaliśmy tyle czasu z Wami, co zwykle, bo mieliście towarzystwo w swoim wieku. Bo po przebudzeniu niczego więcej nie potrzebowaliście niż śniadania i suchej – nie przemoczonej deszczem – trampoliny, piłki i dużego terenu do wspólnych zabaw. I z jednej stronie fajnie było Was obserwować uśmiechniętych, spoconych i brudnych, wszystkich na jednej trampolinie, Karolka wciąż zabawianego przez starszą córkę znajomych, biegających, krzyczących i wzywających nas – rodziców – tylko wtedy, gdy ktoś się w coś uderzył, spadł, chciał do toalety, bądź był głodny. Z drugiej strony, ja po prostu bardzo Was lubię, Was jako młodych ludzi i najzwyczajniej w świecie chętnie spędzam z Wami czas. A wakacje choć powinny mieć coś wspólnego z odpoczynkiem, to uważam za najlepsze wtedy, gdy jesteśmy razem, we czwórkę. I chyba najmilej wspominam ten czas, który spędziliśmy we czwórkę na plaży, gdy wiatr zrywał nam kaptury z głów, niezbyt wysoka temperatura sprawiła, że moje usta zsiniały, a Tata pozował do zdjęć z Wami obydwojgiem na rękach. Czas, w którym spacerowaliśmy tylko we czworo, objadaliśmy się najlepszymi goframi z widokiem na port i morze, oglądaliśmy zachód słońca i po prostu byliśmy razem.

Bo wakacje to taki czas, w którym zjadacie lody na drugie śniadanie, a gofry na kolację, chlapiecie się w zimnym morzu - mimo szczękających zębów - biegacie boso po mokrej trawie i przemaczacie sobie ubrania skacząc na trampolinie. Czas, w którym Karol drzemie w wózku wśród szumu nadmorskich fal, a cisza nocna zapada wtedy, gdy już sami nie macie siły ganiać dłużej po dworze. Czas, w którym jesteście brudni, umorusani błotem i piachem, i niesamowicie szczęśliwi. A w przyszłym roku, może pod namiot? Jakiś dobrze zorganizowany kemping, jezioro obok, kajaki i mazurskie szanty…

A na Podlasiu, cóż jak na Podlasiu – jak w domu. Po prostu. Najlepiej. Tygodniowa nieobecność Dziadków i obowiązki, które przejęliśmy my. „Nasz domek” – tak określasz Ty Synu mój rodzinny dom, gdy z zakupów na rynku z obowiązkową wizytą na lodach wchodzimy na Szkolną. To chyba najlepsze określenie uczuć, którymi darzycie dom Dziadków. Macie tam wszystko, czego potrzebujecie i w Waszych oczach, zachowaniach widać tę radość. Ty, Synu nawet w nocy siadałeś na łóżku i mówiłeś swoje na dwót. Słowa, które towarzyszyły nam setki razy dziennie, od razu po przebudzeniu, w piżamie i sandałach albo po drzemce,  w samej koszulce i z gołym jeszcze tyłkiem. Mieliśmy czas i na basen w sąsiedniej miejscowości, i popołudniową naukę jazdy na dwóch kółkach na placu w szkole tuż obok. Był czas na wieczorny spacer Mamy z Córką i romantyczną kolację z mężem na balkonie przy blasku świec. Pomagaliście mi w codziennych obowiązkach. Mamo, puść Papepa. Puścić Liskę, mamo! Jogut zanieść Zosi. Daj męsko dla Papepa.  Mamo, pójdziemy wieczorem na herbatkę u Babci Zosi. Mamo trzeba podlać kwiaty. I podlewaliśmy razem na trzy konewki. Mieliście po tym mokre spodnie i koszulki, mokry był chodnik, a Babci zioła podlewane były co najmniej dwukrotnie jednego wieczora. Nie wychowawczo – bo przy olimpiadzie w Rio spędzaliśmy czas posiłków. Przypominaliście sobie kolory flagi, uczyliście się, czym jest hymn, dowiadywaliście się, na czym polegają konkretne dyscypliny sportowe, kibicowaliście naszym i wspólnie cieszyliśmy się ze zdobytych medalów. Zraszaliście głowy lodowatą wodą w upalny (chyba jedyny podczas naszej obecności ) sierpniowy dzień, wspólnie myliśmy nasz samochód, wysłuchując uprzednio wykłądu Taty o wspólnym jego użytkowaniu, zjadaliśmy borówki prosto z krzaka, liczyliśmy ślimaki po deszczu, graliśmy w memory, strzelaliśmy gole, ku wielkiej radości najmłodszego i zasypialiście nie wcześniej niż o 22giej.

Dobry nasz czas. Zwykły, codzienny, a jednak w swej prostocie – dla mnie niezwykły! Ulubiony. Jak Wy. Jak My.

Brak komentarzy: