2015-05-05

Dzwońce najukochańsze,

dużo się ostatnio dzieje. Sytuacje, o których Wy na tym etapie swojego życia pojęcia nie macie, a które dla mnie mają ogromne znaczenie. W czwartek 16 kwietnia zmarł Wasz pradziadek. I po raz pierwszy w swoim życiu straciłam Kogoś niezwykle ważnego. Bo to właśnie Dziadek w moim przed-przedszkolnym czasie spędził ze mną mnóstwo czasu. To Dziadek karmił mnie cytryną z cukrem i nauczył jeść chleb z wodą i cukrem. Śmiał się, gdy zawsze podczas posiłków przewracałam stopami plastikowe czerwono-białe okrągłe taborety. Pozwalał się leczyć i potrafił mnie nakarmić. Miał na mnie swój niezawodny sposób, o którym dopiero po latach dowiedziałam się prawdy. Codziennie robiłam Dziadkowi masaże twarzy - 20 "głaskań" każdego z policzków, 30 razy po czole i 60 razy po oczach, i długo wierzyłam w ich lecznicze działanie. A był to po prostu patent bym przez chwilę posiedziała/poleżała spokojnie, czasem zasnęła. O jakże było moje zdziwienie, gdy dowiedziałam się, że one wcale nie przywracały Mu zdrowia!
A w późniejszych - moich nastoletnich latach, gdy całe dnie spędzałam razem ze swoją cioteczną siostrą Gosią właśnie u Dziadków na 3go Maja, to Dziadek był tym, który o niewiele pytał, a wszystko wiedział. Gdzie byłyśmy, co robiłyśmy. To Dziadek któregoś dnia poprosił Gośkę o papierosa, bo Mu się skończyły, a Ona przecież swoje ukrywa za doniczką na klatce schodowej. To Dziadek był wysyłany na zwiady pod "ósemkę" do chłopaków, o których w tamtych czasach marzyłyśmy, by w przyszłości zostali naszymi mężami. Nauczył nas grać w karty i pokazał jak się kantuje. I wiecie, chociaż w sobotę dwa dni po całym zdarzeniu Go pożegnałam, wycałowałam, opłakałam, to mam wrażenie, że to dwie różne osoby i sytuacje. Ciężko mi jest w głowie poprzestawiać fakty, przyzwyczaić się do nowych myśli. I chociaż mam w głowie obraz cmentarnego grobu pełnego kwiatów, tabliczkę z nazwiskiem, to wydaje mi się, że gdy następnym razem pójdę odwiedzić Babcię, to w sypialce - jak zawsze zastanę Dziadka. Albo w kuchennym oknie. Albo na klatce schodowej w kraciastej koszuli. Ostatnimi czasy bardziej małomównego, mniej uczestniczącego  w życiu rodzinnym, bardziej podporządkowanego Babci, ale będzie, bo przecież był zawsze. I tak było dobrze i tak być powinno. I mimo mej szczerej chrześcijańskiej wiary w Niebo, i w to, że spotkamy się w niebie - jak napisałam na wieńcu, jest mi po prostu nadal smutno na samą myśl. Będę Wam o Nim opowiadać, bo ja tak naprawdę o swoich pradziadkach nie wiem kompletnie nic. A z Dzidka był naprawdę dobry człowiek. I będzie brakowało mi jego „dzwońcu, kozo, niuniu, skoczysz do sklepu i kupisz najtańsze bez filtra”.

Nie pisałam tyle, że trudno jest mi zebrać myśli, napisać wszystko to, co bym chciała, bo po raz pierwszy w swoich zapiskach do Was mam aż tak długą przerwę. A biorąc pod uwagę Wasz codzienny rozwój, poziom interakcji, wzajemne stosunki – wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie. Ostatnimi czasy mam w sobie mnóstwo spokoju i cierpliwości. I nie mam pojęcia, skąd to czerpię i skąd te moce na mnie napływają. Ale po prostu czuję wewnętrznie, że to ja mam być tą ostoją dla Was, bo przecież nadal stanowię centrum Waszego świata. W pamięci mam okropny dzień, najgorszy z dotychczasowych pod względem mojej złości, krzyku, bezradności i słabości. Po raz pierwszy zamknęłam się w łazience, pod którą staliście i oboje płakaliście, a ja próbowałam uspokoić nerwy. To był bardzo zły dzień, kolejny już raz dał mi dobitnie zrozumieć, że tylko moje opanowanie jest w stanie podziałać na Was kojąco. Teraz naprawdę doświadczam niezwykłego wewnętrznego spokoju, nie denerwują mnie sytuacje, w których oboje płaczecie. I choć staram się zachować ogromną powagę, bo przecież rozumiem emocjonalność niespełna trzylatki, to w głębi  uśmiecham się do Marcelkowego NIE na wszystko. „ Nie podobają mi się te schody, nie będę po nich wchodzić, nie chcę takich schodów, nie będę się rozbierać, nie chcę nic robić, cały dzień chcę oglądać bajki, nie chcę się myć, chcę się myć, nie chcę się myć z Karolem, chcę długo siedzieć w wannie, nie chcę wychodzić, nie chcę spać z Tatą…” – i tak w przeciągu niecałej godziny w połączeniu z płaczem, krzykiem, marudzeniowym jęczeniem. Owszem – podnoszę głos, staram się być stanowcza, nie dać sobie wejść na głowę, nie usprawiedliwiać Waszego zachowania zmęczeniem i z tego tytułu nie pozwalam na wszystko. Ale robię to bez negatywnych emocji w sobie i oby tak mi pozostało jak najdłużej.
Patrzę na Was i chcę zapamiętać, to jacy jesteście, patrzę i się zachwycam każdym z Was z osobna. Czerpię radość z tego, że z Wami jestem, że w południe mogę urządzić sobie piknik na dywanie i razem z Marcelką jeść kanapki z nutellą, że z kubkiem kawy w ręku przez pół godziny obserwuję Was jedzących śniadanie, że wychodzimy na kilkugodzinne spacery, przynosimy do domu w skarpetach piach z piaskownicy, a ubrania lądują bezpośrednio w pralce lub odplamiaczu, że tańczymy do boogie woogie i kaczuszek i we trójkę gramy w chowanego w domu.  Nie powtórzy się to, co trwa teraz. Za niczym nie tęsknie, nie chcę niczego przyśpieszać. Owszem, dobrze jest spędzić wieczór bez Was, wolny od szykowania kolacji i usypiania, dobrze jest wybrać się na samotne zakupy, by poczuć się kobieco i nadal atrakcyjnie, dobrze jest obejrzeć film z mężem i posiedzieć w barze z sąsiadką i to wszystko jest niezwykle potrzebne do mojej wewnętrznej równowagi, ale po prostu lubię być z Wami. Bardzo.

Karolku,
W kwietniu skończyłeś 11 miesięcy. Półtora miesiąca przerwy to niesamowity postęp w Twoim rozwoju i naszych relacjach. Półtora miesiąca podczas, którego miałeś kilkakrotnie katar, bakteryjne zapalenie gardła, lekkie zmiany w oskrzelach i dwutygodniową biegunkę – reakcja poantybiotykowa? Okres, w którym na sam widok łyżeczki do karmienia odwracałeś głowę i wyginałeś się w krześle najdalej jak mogłeś ode mnie, a każdy posiłek wiązał się z zabawianiem, zagadywaniem, odwracaniem uwagi. Ale nie jesteś niejadkiem. Masz swoje smaki, rzeczy, które zjadasz z apetytem – wszystkie owoce (w kawałkach lub w całości – jedzone samodzielnie), banany z jogurtem naturalnym, twarogi, parówki, pieczywo z masłem, omlety, naleśniki, szpinak, żurawina suszona zblenderowana z ugotowanymi płatkami owsianymi i owocami. Nadal odwracasz głowę na widok jajecznicy, plujesz jajkiem na miękko, wyrzucasz z buzi wszelkie kawałki kotletów, jesteś w stanie zjeść kilka łyżek zupy. O dziwo – najchętniej (chociaż słowo najchętniej w Twoim przypadku odnośnie zup brzmi absurdalnie) te słoikowe. Kombinowałam i nadal kombinuję, żeby rozpoznać Twoje preferencje. Miksuję na gładko, albo wcale. Rozgniatam widelcem warzywa albo daję sam wywar, karmię Cię albo układam kawałki warzyw i mięsa na blacie. Po każdym Twoim posiłku podłoga w kuchni wymaga zmycia, niekiedy (po pieczywie) odkurzenia, ale lubisz samodzielnie. Gdy Cię karmię i tak wyjmujesz wszystko z buzi, by zobaczyć, co dostałeś, więc cały proces mija się z celem, bo i tak wszystko wokół jest brudne. Ty jesz, ja mam chwilę, w której siedzę albo planuję posiedzieć, ale moje plany często ulegają zmianie. Bo starsze Dziecię – „Mamo soku, mamo dasz mi żurawinki i rodzynek, mamo poczytamy książkę, mamo obierzesz mi jabłko…”
Ostatnie półtora miesiąca to również czas, w którym przeszliśmy od etapu Twojej niechęci wobec butelki z mlekiem modyfikowanym – na sam widok wpadałeś w histeryczny płacz połączony z wyginaniem się na rękach – do momentu obecnego, czyli Twojej radości na sam jej widok połączonej z charakterystycznym  odgłosem wydawanym na samą myśl o za chwilę mającym nastąpić mlecznym posiłku. Moje mleko dostajesz raz na dwa dni, bo chcę spokojnie, bez pośpiechu całkowicie zrezygnować z karmienia, byś zarówno Ty, jak i mój organizm miał czas przygotować się do zmian. Obawiałam się rezygnacji z karmienia, bo widziałam Twoją miłość w oczach i miałam, i nadal mam świadomość dobra, jakie dzięki temu otrzymujesz, a Twoja reakcja na butelkową postać mleka nie rokowała dobrze. Ale przyzwyczajałam, stawiałam pełną w ciągu dnia na Twoim widoku, aż wreszcie po raz pierwszy wypiłeś mleko po przebudzeniu w nocy z rąk Taty w postaci innej niż z matczynej piersi. I mam więcej luzu, bo nie jestem już niezbędna do wieczornego usypiania ani ograniczona czasowo podczas wszelkich wyjść.
Jesteś wszędobylski. Nadal chodzisz trzymając się mebli i choć w tym, co robisz jesteś niezwykle sprawy i pewny, to nie próbujesz wykonywać jeszcze pierwszych kroków. Wspinasz się na bujak, otwierasz szafki i szuflady, a ostatnio za cel swoich codziennych odkryć postawiłeś sobie kuchnię. Szufladę ze spożywczymi artykułami suchymi  - nie wiem, w jakim stanie jest makaron do lasagne i canelloni oraz szafka, w której trzymam słoiki z przetworami i te, z których zawartość została już zjedzona. Twoja obecność w kuchni – usiłowanie otwarcia piekarnika, czy zamrażarki, grzebanie w śmieciach znacznie utrudnia moje sprawne przygotowywanie posiłków, bo co chwila zabieram Ci coś z rąk, chowam, wynoszę do drugiego pokoju, by po sekundzie znów zobaczyć Cię, od wejścia do kuchni nieśmiało skręcającego w stronę ulubionych szafek.
Masz kilka swoich sztuczek - Babcia w Bielsku nauczyła Cię pokazywać Twoje „loki” na prawie łysej jeszcze główce. wiesz gdzie sroka ważyła kaszkę, witasz się wyciągając rękę na słowo „cześć”, pokazujesz, jaki już jesteś duży, no i bijesz brawo. Uwielbiam, gdy to robisz, bo bijesz za każdym razem sobie samemu w momencie, gdy Ci się coś uda – ułożyć klocek na ukochanej Ikeowskiej, drewnianej piramidce, czy zbudować cokolwiek z Duplo. Patrzysz wtedy na mnie albo na Tatę i bijesz sobie sam brawo i czekasz aż my też zrobimy ten sam gest. I pamiętam, jak ostatnio krzątałam się w kuchni i kątem obserwowałam Ciebie zajętego wspomnianą wyżej piramidą. Wkładałeś jeden klocek, patrzyłeś na mnie i z uśmiechem wyczekiwałeś mojej reakcji. Po każdym kolejnym klocku robiłeś tak samo, z dumą zerkałeś w moją stronę i oczekiwałeś braw pochwały. Chwalę Synku, chwalę. Głaszczę z uznaniem po głowie, całuję i klaszczę. Dumna Matka! I zastanawiam się nad jakąś zabawką dla Ciebie, bo masz ogromne zamiłowanie do budowania wież z wszystkiego. Nawet podczas jedzenia posiłków, na kubku do picia układasz jedzenie i gdy kawałek marchwi wyląduje na czubku ustnika nagradzasz siebie brawami. Potrafisz robić i mówić papa. Machasz wprawdzie wykonując gest, jakbyś chciał kogoś przywołać do siebie, ale robisz to z ogromnym przejęciem, a gdy wychodzimy z domu na spacer, podczas zakładania butów i kurtki zaczynasz się już żegnać (chyba) z domem, bo słyszę tylko wielokrotnie powtarzane papa papa…
Jesteś ogromnym przytulasem i tego typu zachowań doświadczam po raz pierwszy w życiu, bo Twoja starsza Siostra nie była aż tak skora do przytulania się i wszelkich pieszczot. A Ty, bardzo często gdy bawimy się na podłodze, podchodzisz do mnie i kładziesz swoją głowę na moich kolanach, wspinasz się i przytulasz do matczynej piersi – szczególnie w sytuacjach, w których jesteś zmęczony. Gdy na podłodze kładę poduchy, przewalasz się po nich, kładziesz i odpoczywasz. Podobnie jest po przebudzeniu, turlasz się po łóżku, przytulasz do mnie i Taty, siadasz, by po chwili przewrócić się na poduchy. Uwielbiasz to tak samo, jak i ja. A w piątek, gdy pojechaliśmy do rodziców Waszego Taty, to czekał na Nas Dziadek Wacław, którego nie widujecie zbyt często. Usiadłam na podłodze, Ty położyłeś głowę na moich kolanach i leżałeś tak przytulony przez kilka minut. Czułam, że jestem tą, która daje Ci poczucie bezpieczeństwa, tą, której obecność i bliskość zapewnia Ci wewnętrzny spokój. Cały sens wszystkiego w takich chwilach.
Nie masz lęku przed wodą, uwielbiasz kąpiele i rozchlapywanie wody wokół. Śmiejesz się, gdy jej krople spadają Ci po twarzy. Rozumiesz słowo „chlap”, a ja lubię patrzeć na Was w kąpieli, wzajemnie opryskujących się wodą, cieszę wspólnie z Wami, nie protestuję nawet wtedy, jeśli zarówno ja, jak i podłoga w łazience jesteśmy całe mokre.
Lubisz wspinać się po schodach – te w Bielsku u Dziadków podczas Wielkanocy opanowałeś do perfekcji i nie można było spuszczać Cię z oczu, bo przemieszczałeś się po nich niezwykle szybko i sprawnie.
Nie boisz się czworonogów, dajesz się całować Saperowi, „głaszczesz” koty, wyciągasz ręce do koni, które po raz pierwszy z tak bliskiej odległości widzisz w sobotę podczas majówkowego weekendu  u Dziadków.
Uwielbiasz huśtawki. Śmiech w głos, uzębienie na widoku i chwilowy płacz tuż po zejściu.
Lubisz dzielić się jedzeniem ze wszystkimi. Wyjmujesz z buzi, by nadgryzionymi kęsami karmić tych, którzy są najbliżej Ciebie. Rozczulające.
Lubisz przemieszczać się po mieszkaniu pchając przed sobą chodzik – prezent od współpracowników Taty.
Uwielbiasz wylewać z buzi wodę, którą na obecnym etapie pijesz z poMarcelkowego kubka Lovi 360.
Niezwykłą frajdę sprawia Ci ściąganie czapki na spacerze, co robisz ewidentnie specjalnie, bo zaczynasz się śmiać, gdy tylko podnosisz rękę w stronę swojego okrycia głowy, a ja z uśmiechem grożę Ci palcem.
Masz już za sobą:
- owsiankę na bazie zwykłego mleka 3,2 %, kompot z truskawek, zabawy w piaskownicy, zjazdy ze zjeżdżalni na brzuchu, malowanie kredkami i mazakami, lepienie z plasteliny, pół czekoladowego Kinderka.

Rozpływam się w miłości do Ciebie. Uwielbiam etap, w którym obecnie się znajdujesz. Taki jeszcze nadal mały, wymagający obecności Mamy, przytulający się i spragniony pieszczot. Podziwiam i uczę się Twojej radości. Jesteś tak rozkosznie szczęśliwy i zadowolony we wszystkim co robisz. A swoich najbliższych obdarowujesz najpiękniejszymi uśmiechami, jakie świat widział. I nie znam takich słów, bym potrafiła opisać to, co do Ciebie czuję i jakie emocje wywołujesz w swojej Matce. Szczęśliwej Matce!

Brak komentarzy: