2013-09-11

Moja Dziewczynko,

bardzo podobasz mi się w męskiej wersji, bo przecież dla wszystkich osób - widzących nas po raz pierwszy - ciemne spodnie, zielono-szara bluza i białe trampki to strój zdecydowanie nie dziewczęcy. I nawet akcent pod szyją w kolorowe kwiaty nie jest znakiem rozpoznawczym, bo czerwienie, zielenie, granaty, pomarańcze to typowo chłopięce kolory? I dopóki nie masz na blond głowie opaski z chusty z kokardą na czubku jesteś przeuroczym chłopcem. A może to moja wewnętrzna, podświadoma tęsknota za bratem dla Ciebie, który połowę Twej szafy mógłby dumnie nosić, a wtedy ja rozróżniałabym Was kolorystycznie. Wyobrażasz sobie siebie w tych kwiecistych różach, tiulowych falbanach, fioletowych groszkach i fuksjowych gwiazdeczkach? Ale mam też cichą nadzieję, że dziś - w momencie, w którym to czytasz - młodzieńczy bunt masz już za sobą i nie jesteś ubrana cała na czarno...Paznokcie - akceptuję. Póki co korzystam i sama ubieram Cię w to, co lubię, co mi się podoba, daje Tobie maksimum swobody na placach zabaw i pasuje do Twego temperamentu. Mimo kilku par rajstop, spódnic i przymiarek - zawsze kończysz w spodniach. 

Po raz pierwszy spędziłaś bez nas tyle czasu. Po raz pierwszy ja zostawiłam Cię na całe sobotnie popołudnie, noc i do niedzielnej pory obiadowej byłaś z Dziadkami. Spałaś lepiej niż wtedy, gdy my czuwamy obok w sypialni - sen od północy do szóstej rano bez przebudzenia - moje niespełnione (jeszcze) marzenie. Martwiłam się Twoją reakcją na Dziadka, który w sobotę wieczorem przyjechał do Lublina, by spędzić z Tobą trochę czasu. Martwiłam się zupełnie niepotrzebnie, bo Ty przywitałaś mego Tatę buziakami, przybijałaś piątkę i wyrażałaś chęć wspólnej kąpieli. Myślę, że to był dla Ciebie bardzo dobry czas - dwie osoby miałaś w stu procentach tylko dla siebie. Luksus, którego lubiąca porządek, gotująca i starająca się jakoś wyglądać Matka nie zawsze jest w stanie Ci dać. Ale staram się Córeczko, naprawdę się staram. 
A my mieliśmy ten luksus zabawy od pierwszego do ostatniego weselnego tańca, trochę jak z dziczy  wypuszczeni na wolność. I przypomniałam sobie, jak bardzo lubię tańczyć z Twoim Tatą, na szpilkach do piątej rano wygłupiać się i szaleć zgodnie z myślą - jakby nikt nie patrzył. 

Od kilku dni pięknie i wyraźnie mówisz nie ma, które zastąpiło Twoje dotychczasowe maaaa... Robisz przy tym tak przerażająco smutną minę i rozkładasz ręce, wyglądając na bardzo biedne i nieszczęśliwe dziecko. Karmisz mnie plastrem sera żółtego i gdy kawałek znika w mojej buzi komentujesz to głośno - nie ma. Tak samo w przypadku każdej zjedzonej maliny, którą połykasz z wielkim apetytem i wszystkiego, co specjalnie opuszczasz na ziemię. I jestem zachwycona, że potrafisz tak zgrabnie połączyć już dwa słowa. 

I dobrze, że obie wyposażone jesteśmy w kalosze, bo pogoda za oknem zachęca do spacerów jedynie w takim obuwiu, z żółtym parasolem w ręku będziemy skakać przez kałuże i machać do dzieci z nosami w szybach. 

Brak komentarzy: