2013-11-23

Groszku malutki,

za oknem prawdziwa jesienna szaruga, po porannej krzątaninie, dzięki której w domu miesza się zapach szarlotki z pomidorówką i świeżo wywieszonym praniem - odpoczywam. Sama w mieszkaniu. Piszę. 

Malutki, bo nazywam Cię przecież per Groszek, ale Twoja płeć nadal pozostanie nam wielką tajemnicą przez najbliższe jeszcze kilka tygodni. 

W poniedziałek po raz pierwszy wszyscy zobaczyliśmy Cię w szaro-czarnych barwach. Badanie USG, które potwierdziło, że Jesteś i na tym etapie rozwoju miewasz się bardzo dobrze. Wierzę, że tak pozostanie już do końca. Mierzysz 5,53 cm i jesteś taki...kształtny. Po raz pierwszy poczułam, co to znaczy martwić się o Ciebie - o Dziecko, którego poza ekranem komputera jeszcze nie widziałam, ani fizycznie nie odczuwam realnego istnienia (czekam na delikatne motyle w brzuchu, które przerodzą się w solidne kopniaki). Lekarz, który przeprowadzał badanie chciał mieć odpowiedniej długości, ładny i miarowy zapis bicia Twego serca, stąd kilka razy przykładał urządzenie do mego brzucha i wyszukiwał życiodajnego organu. Zaczęłam się denerwować, bo badanie się przedłużało, a lekarz wciąż słuchał i słuchał rytmicznego, szybkiego Twego pulsu. Bałam się zapytać, zwyczajnie się bałam ze strachu, że usłyszę twierdzącą odpowiedź. Niepotrzebnie. Lekarz po prostu był dokładny, a Ty Wiercipiętku uciekałeś, przekręcałeś się uniemożliwiając tym samym choć przez dłuższą chwilę posłuchać najprzyjemniejszego memu sercu dźwięku zwiastującego życie we mnie. 
Jesteś. I choć przeżywam to po raz drugi, nadal trudno mi uwierzyć, że film, który w każdej chwili mogę obejrzeć z Tobą w roli głównej rozgrywa się tam, po drugiej stronie mnie. Niewiarygodne!

A ja? Nadal mam niepohamowany apetyt, który każe mi obawiać się o moją sylwetkę i dodatkowe ciążowe kilogramy. Skóra - z racji powtórki sytuacji - większe możliwości do rozciągania i nie wiem, jaki będzie wygląd mnie i mojego ciała w ostatnich tygodniach maja. Rosną mi biodra, centymetry w udach, pupa zrobiła się okrąglejsza, bardziej latynoska, a biust cieszy nie tylko  me oko. Nawet Tata twierdzi, że dziwnie zachowuję się w kwestiach związanych z jedzeniem - trochę tak, jakbym bała się, że mi zabraknie. Ciągle myślę o tym, co przyrządzić na obiad następnego dnia, co upiec słodkiego i co zapełni mój żołądek w porze drugiego śniadania. 

I tak, nadal jestem popołudniami notorycznie zmęczona. Jeśli rano nie zrobię wszystkiego, co zaplanowałam, wieczorem nie mam co liczyć na cud i przypływ energii, bo to nie nastąpi. Pokonując cztery piętra (pod górę) z Twoją siostrą na rękach, w grubych, zimowych już kurtkach, po uprzednim przynajmniej 1,5 godzinnym spacerze - jestem wykończona. Jak nigdy. Bo do tej pory nie narzekałam na 72 schody, które codziennie pokonywać musimy. Jak będzie później? Z dwójką Dzieci? Jednym niespełna dwuletnim, które nie wiem, czy samodzielnie będzie chciało przybywać taką drogę na dół i pod górkę i z drugim kilkudniowym w nosidle, gondoli, czy chuście? Do tego zakupy, piaskownicowe zabawki, hulajnoga...? 

Do 1 czerwca musimy wszystko ustalić, zaplanować, zrealizować. Do Dnia Dziecka, bo to jest przewidywany przez USG termin Twego przyjścia na świat. Ładna data prawda? Będzie piękny dzień. Słoneczny, bo każdy z ważnych w moim dniu właśnie taki był. 


Brak komentarzy: