2013-07-11

z kubkiem zielonej ananasowej herbaty kończę wczorajsze myśli, na które sił już nie starczyło.

Ostatnie dni czerwca i pierwsze lipca spędziliśmy na Podlasiu, wyczekiwany wyjazd, który wreszcie doszedł do skutku, którego w myślach starałam się nie planować, wiedząc, że życie lubi płatać figle i samo pisze scenariusze - nie do końca takie, których byśmy sobie życzyli. Wyjazd, który jednocześnie stał się spotkaniem rodzinnym, bo w takim gronie widzimy się głównie podczas uroczystości weselnych, a zjazd absolwentów, na który właściwie poza Twoim Tatą i Ciocią Kasią moglibyśmy się wybrać całą rodziną przyciągnął do Bielska także siostrę Twego Dziadka - ciocię Ewę razem z moim rodzeństwem ciotecznym: Twoją Ciocią Gosią i wujkiem Mateuszem, którzy widzieli Cię po raz pierwszy.
I tych kilka dni to dla mnie prawdziwe wakacje, odpoczynek fizyczny i psychiczny, czas na książkę w towarzystwie kawy, rozmowy przy grillu, spacer tylko z Tatą - we dwoje, bo rzadko mamy ku temu okazję, relaks u kosmetyczki, ciepłe słońce i Ty - szczęśliwa, uśmiechnięta, jeżdżąca w swoim rowerku (na stojąco oczywiście) wyprostowana i dumna. Człapiąca albo na czworaka, albo trzymana za dwie rączki zawsze tam, gdzie pies i koty. Babcia nauczyła Cię nucić aaaaaa (coś na kształt aaa, kotki dwa) na widok wylegujących się na słońcu, zaspanych kotów. Sapera karmiłaś biszkoptami i swojską bułką drożdżową, wszystkie próbowałaś ciągnąć za sierść, ogon, łapy. Nie wiem, jak przekonać Cię do głaskania... Razem z Dziadkami wąchałaś  kwiaty, najpierw wdech nosem, czego jeszcze nie potrafisz, a potem szeroko usta i z dźwiękiem aaaa. To drugie opanowałaś perfekcyjnie i teraz na widok wszystkich kwiatków i tych w domu, i tych na zewnątrz, drzew, roślin, chwastów, trawy szeroko otwierasz usta i robisz aaaaa.... Podczas spacerów najczęstszy obrazek - Ty z szeroko otwartą buzią, wskazująca palcem na wszystko co wokół zielone. I wąchamy, wciąż wąchamy.
Podczas pobytu u Dziadków pokazałaś też, że schody na górę nie są dla Ciebie żadną przeszkodą, której pokonać byś nie potrafiła. Samodzielnie, bardzo szybko, bez zbędnego zatrzymywania się, z kimś dorosłym za plecami. I jak zawsze - w momencie, gdy Ty zaczynałaś klimatyzować się na dobre, przyzwyczajać do innych osób i jednocześnie mojej mniejszej obecności - nadchodzi czas wyjazdu i powrotu do Lublina. Tym razem tylko na trzy dni, bo ostatni weekend spędziliśmy w Warszawie, a po drodze kilka intensywnych godzin u rodziców Twego Taty. Intensywnych, bo początkowo odwiedzasz swoją Babcię Alinkę i jak nakręcona raczkujesz po mieszkaniu, wychodzisz z pokoju, by po chwili do niego wrócić, pędzisz do kuchni, by zobaczyć, co robi Babcia, a potem wspinasz się tam, gdzie wspiąć się da, wywalasz gazety z półki pod stołem, próbujesz odpakować kremy, zjeść papierową torbę, w której dostałaś prezenty, a gdy jemy obiad chodzisz to do mnie, to do Taty, to do Babci i Cioci, by dostać kawałek tego "dorosłego" jedzenia. I zdecydowanie jesteś fanką kokosowego Rafaello. Później wizyta u Twojej prabaci, i na przeciw u Dziadka, a tam porzeczki prosto z krzaka, krowy w oborze, małe cielaki i kury, czyli to, co oglądasz w książeczkach, ale tylko na żywo tak zachwyca. (Poza psami na łańcuchach, czego zaakceptować nie potrafię). 
Niedziela siódmy lipca to dzień Chrztu małej Basi - Twojej o siedem miesięcy młodszej siostry ciotecznej, a mojej chrześnicy. Piękna, słoneczna pogoda, spacer do pobliskiego Kościoła i grzeczne jak Anioł pobłogosławione, wyświęcone dziecko. Obiad w uroczym miejscu - nad samym Zalewem Zegrzyńskim, spacer z najbliższymi to taka niedziela, jakie lubię. A Ty Królewno najpierw w granatowo - białej sukience, potem przebrana w białe legginsy i marynarską tunikę, bo na wyłożonej wykładziną podłodze dużo swobodniej mogłaś raczkować. I najbardziej rozkoszny widok, moment, który zapamiętać chcę na zawsze to Ty, która na kolanach przemierzasz cały hol, zatrzymujesz się, przysiadasz (by mieć dwie wolne ręce ) i machasz/pozdrawiasz/witasz wchodzących do środka hotelowych gości - od razu uśmiech na ich twarzach. Ogólny zachwyt Tobą i moja duma, która wciąż rozpiera! A w poniedziałek ganiamy się wokół krzewów i drzew pod Warszawą na działce Cioci Kasi, odpoczywamy na tarasie i wspominamy, jak jeszcze nie tak dawno temu z Ciocią Kasią relaksowałyśmy się malując paznokcie, czytając książki, później wszyscy wspólnie graliśmy w badmintona, grillowaliśmy do późna i usypialiśmy oglądając film na ścianie domu. Jakże przez ten krótki czas zmieniło się nasze życie. Jesteście Wy na świecie, Ty i Basia. Są inne priorytety, wartości. doceniam czas ten, który spędzam w samotności, mam w sobie dużo więcej radości i uczę się - bo nauczyłam to jeszcze za wiele powiedziane - odpuszczać. Sobie samej. Bo to przecież ja sama wyznaczam sobie granice. Już nie jestem perfekcyjną panią domu. Mam kurz na parapecie, pranie do poprasowania długo czekało na swoją kolej, nic na jutrzejszy obiad i plany na wakacje! Nasze pierwsze wspólne we Trójkę. 
Czekam z utęsknieniem. 


Brak komentarzy: