Dzieciaczki,
po naszych wakacyjnych podróżach
Podlasie-Lubelszczyzna-Pomorskie-Podlasie jesteśmy znów u siebie. Bez problemów
wdrożyliśmy się w stały rytm dnia, ze spacerami i drzemkami o ustalonych
porach, z obowiązkami domowymi, które z powrotem – po miłej odskoczni –
przejmuję.
Po tegorocznych nadmorskich
wojażach czuję lekki niedosyt. Sama nie wiem czego. Niedosyt morza, słońca,
plażowania, czy może po prostu nas. Bo po raz pierwszy dzieliliśmy domek z
innymi, choć bardzo nam bliskimi, to nieprzyzwyczajona jestem do dzielenia się
kuchnią, czy łazienką, do śniadań i kolacji w gronie innym, niż nasza rodzina.
Po raz pierwszy nie spędzaliśmy tyle czasu z Wami, co zwykle, bo mieliście
towarzystwo w swoim wieku. Bo po przebudzeniu niczego więcej nie
potrzebowaliście niż śniadania i suchej – nie przemoczonej deszczem –
trampoliny, piłki i dużego terenu do wspólnych zabaw. I z jednej stronie fajnie
było Was obserwować uśmiechniętych, spoconych i brudnych, wszystkich na jednej trampolinie,
Karolka wciąż zabawianego przez starszą córkę znajomych, biegających,
krzyczących i wzywających nas – rodziców – tylko wtedy, gdy ktoś się w coś
uderzył, spadł, chciał do toalety, bądź był głodny. Z drugiej strony, ja po
prostu bardzo Was lubię, Was jako młodych ludzi i najzwyczajniej w świecie
chętnie spędzam z Wami czas. A wakacje choć powinny mieć coś wspólnego z odpoczynkiem,
to uważam za najlepsze wtedy, gdy jesteśmy razem, we czwórkę. I chyba najmilej
wspominam ten czas, który spędziliśmy we czwórkę na plaży, gdy wiatr zrywał nam
kaptury z głów, niezbyt wysoka temperatura sprawiła, że moje usta zsiniały, a Tata
pozował do zdjęć z Wami obydwojgiem na rękach. Czas, w którym spacerowaliśmy
tylko we czworo, objadaliśmy się najlepszymi goframi z widokiem na port i
morze, oglądaliśmy zachód słońca i po prostu byliśmy razem.
Bo wakacje to taki czas, w którym
zjadacie lody na drugie śniadanie, a gofry na kolację, chlapiecie się w zimnym
morzu - mimo szczękających zębów - biegacie boso po mokrej trawie i
przemaczacie sobie ubrania skacząc na trampolinie. Czas, w którym Karol drzemie
w wózku wśród szumu nadmorskich fal, a cisza nocna zapada wtedy, gdy już sami
nie macie siły ganiać dłużej po dworze. Czas, w którym jesteście brudni,
umorusani błotem i piachem, i niesamowicie szczęśliwi. A w przyszłym roku, może
pod namiot? Jakiś dobrze zorganizowany kemping, jezioro obok, kajaki i
mazurskie szanty…
A na Podlasiu, cóż jak na
Podlasiu – jak w domu. Po prostu. Najlepiej. Tygodniowa nieobecność Dziadków i
obowiązki, które przejęliśmy my. „Nasz domek” – tak określasz Ty Synu mój
rodzinny dom, gdy z zakupów na rynku z obowiązkową wizytą na lodach wchodzimy
na Szkolną. To chyba najlepsze
określenie uczuć, którymi darzycie dom Dziadków. Macie tam wszystko, czego
potrzebujecie i w Waszych oczach, zachowaniach widać tę radość. Ty, Synu nawet
w nocy siadałeś na łóżku i mówiłeś swoje na
dwót. Słowa, które towarzyszyły nam setki razy dziennie, od razu po
przebudzeniu, w piżamie i sandałach albo po drzemce, w samej koszulce i z gołym jeszcze tyłkiem. Mieliśmy
czas i na basen w sąsiedniej miejscowości, i popołudniową naukę jazdy na dwóch
kółkach na placu w szkole tuż obok. Był czas na wieczorny spacer Mamy z Córką i
romantyczną kolację z mężem na balkonie przy blasku świec. Pomagaliście mi w
codziennych obowiązkach. Mamo, puść
Papepa. Puścić Liskę, mamo! Jogut zanieść Zosi. Daj męsko dla Papepa. Mamo, pójdziemy wieczorem na herbatkę u Babci
Zosi. Mamo trzeba podlać kwiaty. I podlewaliśmy razem na trzy konewki.
Mieliście po tym mokre spodnie i koszulki, mokry był chodnik, a Babci zioła
podlewane były co najmniej dwukrotnie jednego wieczora. Nie wychowawczo – bo
przy olimpiadzie w Rio spędzaliśmy czas posiłków. Przypominaliście sobie kolory
flagi, uczyliście się, czym jest hymn, dowiadywaliście się, na czym polegają
konkretne dyscypliny sportowe, kibicowaliście naszym i wspólnie cieszyliśmy się
ze zdobytych medalów. Zraszaliście głowy lodowatą wodą w upalny (chyba jedyny
podczas naszej obecności ) sierpniowy dzień, wspólnie myliśmy nasz samochód,
wysłuchując uprzednio wykłądu Taty o wspólnym jego użytkowaniu, zjadaliśmy
borówki prosto z krzaka, liczyliśmy ślimaki po deszczu, graliśmy w memory,
strzelaliśmy gole, ku wielkiej radości najmłodszego i zasypialiście nie
wcześniej niż o 22giej.
Dobry nasz czas. Zwykły,
codzienny, a jednak w swej prostocie – dla mnie niezwykły! Ulubiony. Jak Wy.
Jak My.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz