trzy miesiące wcześniej...
Ostatni tydzień listopada.
Synku,
z ogromną niecierpliwością czekamy na Ciebie. Moje ciało jest gotowe na Twoje przyjście, lekarz każe mi tylko czekać na jakiekolwiek skurcze. Kontrolne badania KTG notują jakieś małe, pojedyncze, ale zdecydowanie za słabe, żeby mówić o początkach porodu. Po każdej wizycie na Izbie wieczorem mam informować naszego lekarza, jak się czuję i wtedy będziemy podejmować decyzje, co robić dalej. Mój SMS praktycznie za każdym razem wygląda tak samo. Przesyłam informację, że czuję się bardzo dobrze, KTG prawidłowe, skurczy brak i poczekajmy jeszcze na rozwój akcji. Dajmy szansę naturze. Bo bardzo marzy mi się poród naturalny, bez niepotrzebnych przyśpieszaczy w postaci oxytocyny, jak to miało miejsce podczas dwóch poprzednich moich pobytów na porodówce. Piję herbatę z liści malin, chodzę po schodach na nasze 4 piętro kilka razy dziennie, tam umyję podłogę, tu zrobię kilka przysiadów i nic. i wiem ,że gdyby nie moje zdecydowanie, już dziś byłbyś na świecie, bo ostatnie USG pokazują, że ważysz już około 4 kg i zdaniem lekarza, teraz tylko niepotrzebnie rośniesz w masę. Ale ja chcę czekać. Skoro nic się nie dzieje, to znaczy, że masz jeszcze czas. Swój czas. A nawet nie ma jeszcze właściwego terminu, więc po co przeszkadzać naturze i ingerować. I chociaż poprzednich porodów nie wspominam źle i na tamten czas byłam z nich zadowolona, to teraz wiem, że wiele rzeczy było zupełnie niepotrzebnych i tym razem chciałabym, żeby było inaczej.
27 listopada - w dniu właściwego terminu porodu udaję się na KTG, dostaję informację od kolejnego lekarza, że mam się następnego dnia rano zgłosić do szpitala ( i wiem, że powtórzy się scenariusz, którego bardzo chciałam uniknąć - fotel, kroplówka i czekanie na skurcze). Ale nie chcę też sprzeciwiać się osobom kompetentniejszym, obawiam się, żeby mój upór nie doprowadził do tego, że wagowo okażesz się spory i w ostateczności wylądujemy na cesarskim cięciu. Dzwonię do Twojej Babci, żeby przyjechała do Twojego rodzeństwa, bo następne kilka dni spędzę w szpitalu. Kłócę się jeszcze w międzyczasie kilka razy z Panem Bogiem, bo przecież tak bardzo modliłam się o te skurcze, i co jest złego w tym, że marzy mi się tak bardzo naturalny poród. Przyjeżdża Babcia, jemy wspólnie kolację, dopakowuję torbę do końca, domalowuję (bezbrawnym!)lakierem paznokcie, modlimy się z Twoim Tatą o mądrego lekarza i położną podczas porodu i przed północą kładziemy się spać. Mam w sobie mnóstwo emocji, które nie pozwalają mi zasnąć. Ekscytacja na myśl, że to już pewnie jutro zobaczę Ciebie połączona z obawą, że to JUŻ JUTRO - PORÓD! Jaki będzie? Czy starczy mi sił? Zaczynam odczuwać jakieś delikatne skurcze, ale takie to towarzyszyły mi już nie raz, ale na wszelki wypadek postanawiam nie usypiać, a zaczynam odmawiać koronkę. I po chwili czuję w środku swojego ciała, jakby coś pękło. Nieznane mi dotychczas doświadczenie, taki dziwny dźwięk w sobie. Przebiegła mi myśl, że to może pęcherz płodowy pękł, ale, że nic się nie zaczęło dziać, to myśl po chwili minęła. Dopiero gdy wstałam do toalety, wody zaczęły wypływać, a skurcze się nasilać. Gdyby nie Mama, która kazała nam się szybko zbierać do szpitala, nie wiem, czy nie uparłabym się, żeby jeszcze czekać i liczyć odstępy między skurczami. Były bolesne, ale krótkie, trwały po kilkanaście sekund, ale podczas nich byłam w stanie wszystko zrobić. Kilka minut po pierwszej jechaliśmy do szpitala i wysyłałam SMSa naszemu lekarzowi informację, że za chwilę będę na porodówce. Podczas wypełniania wszystkich papierowych dokumentów skurcze się nasilały, odstępy co 7-5 minut, a podczas badania na izbie lekarka oceniła rozwarcie na 7cm. "ale Pani nie wygląda, jakby miała skurcze, co 5 minut". Na sali porodowej były cztery osoby, Tata cały czas przy mnie i dwie fantastyczne młode kobiety - położna i lekarka. I tylko muzyka w tle i cisza. I o 2:40 pojawiłeś się na świecie, zaraz po moich pełnych zdziwienia słowach: "ale to JUŻ???". I powiem CI Synu, że przytulenie do piersi takiego małego, umazanego człowieka, który właśnie opuścił Twoje ciało to najbardziej niesamowite, niewiarygodne i najpiękniejsze przeżycie. Po raz kolejny doświadczyłam CUDU, po raz kolejny byłam i nadal jestem pełna podziwu dla Stwórcy, że tak to wszystko zostało przemyślane. Gdy Cię tuliłam do siebie nawet nie zapłakałeś, byłeś taki spokojny i od razu pojawił się odruch ssania, bo zacząłeś szukać swojej "mlecznej krainy". I wiesz co CI jeszcze powiem..., że siła modlitwy jest ogromna. Moje prośby o piękny poród zostały wysłuchane, i wiem, że ten 28 listopad to była data zapisana od początku tam na Górze. Przecież lepszego planu nie było. Przyjechała Babcia - nie musiałam w nocy zaczynać dzwonić, ani do Cioci Izy, ani do Cioci Marty i czekać, aż przyjadą , bo nie wiem, czy wtedy zdążylibyśmy dotrzeć do szpitala. Nie musieliśmy organizować opieki do dzieci następnego dnia, bo Opieka już była na miejscu. Był środek pięknej nocy, na Kraśnickiej - cichej i spokojnej. Nie mogłam wymarzyć, by było lepiej!
JESTEŚ MÓJ CUDZIE! Najdroższa Istotko. Jakże można tak Kochać!!
1 komentarz:
Gratulacje :) Dużo zdrówka dla Was wszystkich.
Pozdrawiam
Agnieszka
Prześlij komentarz