Cudaki,
gdy patrzę na datę ostatniego wpisu, mam wrażenie, że minął nie prawie miesiąc (!!!), a kilka dni. Bo poza Waszymi postępami rozwojowymi i nowymi umiejętnościami nic się praktycznie nie zmieniło. Nadal chorujemy. Od końca października nie możemy uporać się z wirusami, bakteriami, kaszlem i męczącym katarem, które w różnym stopniu i intensywności dotyczą każdego z Was. Chorujecie razem lub osobno. Jedno zdrowieje, drugie zaczyna i tak w kółko...Mieliśmy kilka dni, w których powróciliśmy do codziennego rytmu dnia z ulubionymi naszymi spacerami i drzemkami tuż po nich. Kilka dni podczas których wybraliśmy się na zakupy przed Chrzcinami u małego Frania. Ale gdy wieczorem w środę 26 listopada odkładałam wieczorem Karola do łóżeczka (i wydawał mi się dziwnie ciepły - pamiętaj Matko - Tobie takie rzeczy się nie wydają), a rano obudził się z ponad 38 stopniową gorączką, przebiegła mi przez głowę myśl, że choroby często krzyżują nam plany. I choć wyprasowałam nową spódnicę i dobrałam kolorystycznie rajstopy do sukienki Marceli czułam, że ten dzień uświetni obecność jedynie Taty, będącego jednocześnie Ojcem Chrzestnym Franka, a my zostaniemy w domu. Ropy czopne na migdałach, konieczność antybiotyku potwierdzona u dwóch lekarzy (bo do antybiotyków podchodzimy bardzo ostrożnie) i wizja kilku dni spędzonych samej z Dziećmi (bo Tata zostawał na szkoleniach w Warszawie). Te dni potraktowałam jako swoje najlepsze rekolekcje adwentowe. Naukę przeogromnej miłości, wyrozumiałości, cierpliwości i pokory. I wiecie, to były bardzo dobre dni. Nad stołem w salonie zawisł kalendarz adwentowy - małe paczuszki z białych torebek śniadaniowych, ponumerowane i ozdobione czerwonymi wstążkami, a w środku drobiazgi, czekoladki i zadania do wykonania dla pierworodnej. Napisałyśmy list do Świętego Mikołaja, zrobiłyśmy jego portret, który wisi na ścianie, spędzaliśmy długie godziny na czytaniu, przeglądaniu książek, lepieniu, kolorowaniu i dywanowym - nic nie robieniu. I owszem - bywały kryzysowe momenty, gdy miałam ochotę zamknąć się na balkonie i przez 15 minut słuchać jedynie ciszy. Momenty, w których Karol płakał w łóżeczku domagając noszenia na rękach, a ja musiałam myć Marcelę, bo nie zdążyła do toalety. Momenty, w których oboje marudziliście ze zmęczenia w tym samym momencie. Ale nauczyłam się z Karolem na rękach robić praktycznie wszystko. Razem przygotowywaliśmy śniadanie i je zjadaliśmy, razem robiliśmy kolacje, odkurzaliśmy i zapieraliśmy dywan. A wieczorami, które miały być moimi świętymi, samotnymi wieczorami, odpoczynkiem od gwaru, śmiechu, krzyku, wisku, ryku, złości, setek pytań, miliona odpowiedzi - Karol postanowił budzić się co godzinę! Spałam po pięć z przerwami na wstawanie i tulenie każdego z Was. Ale dowiedziałam się, że rodzice zbawiają się poprzez wychowywanie Dzieci. Czy coś więcej trzeba mówić?
Karolku,
27 listopada skończyłeś pół roku. Tata dziś powiedział, że wpatrujesz się we mnie jak w obraz. I wiesz, widzę to...Ten Twój uśmiech, a raczej głośny śmiech, pisk, gdy mnie widzisz. Twoja radość nie do opisania. Nie widziałam Dziecka bardziej pogodnego od Ciebie. Dziecka, któremu tak nie wiele potrzeba, by śmiało się całe ciało. Nie przypuszczałam, że Tobie - takiemu półroczniakowi już tak wielką różnicę robi to, z kim zostajesz. Z Marcelą we wtorek wybrałyśmy się zwyczajowo na angielski, Ty zostałeś z Ciocią Sylwią, która praktycznie nie wypuszcza Cię z rąk, jeśli z Tobą zostaje. Wróciłyśmy, opuszczając wcześniej zajęcia, bo byłeś bardzo marudny. Przytuliłeś się, położyłeś głowę na ramieniu, a ja poczułam, że na prawdę tęskniłeś. To Twoje wtulenie we mnie, uśmiechnięty wzrok przez zapłakane jeszcze oczy dały temu wyraz. Siła Matczynej Miłości. I wiem, jak bardzo jesteśmy ze sobą związani. Uwielbiam nosić Cię na rękach i żałuję, że nie zawsze mogę poświęcić Ci tyle uwagi, ile bym chciała. Uwielbiam zabierać do naszego łóżka i budzić się, widząc Twoją uśmiechniętą twarz. Nie mam żadnych dylematów, czy powinnam Cię zabierać do naszego łóżka, czy też nie, czy powinieneś zasypiać przy piersi, czy nie. Miałam takie (zupełnie niepotrzebnie) z Marcelką i wiem, że wszystko mija, bo przecież Marcelka nauczyła się spać bez lulania, przestała jeść w środku nocy, już nie potrzebuje moich włosów, by zasnąć. W Twoim przypadku będzie podobnie, do wszystkiego dorośniesz, od wszystkiego prędzej, czy później się odzwyczaisz. Nie naciskam, nie szukam sposobów, a pozwalam Twojemu/naszemu rytmowi toczyć się naturalnie tak, jak w danej chwili nam wszystkim po prostu pasuje.
Próbujesz nowych smaków. Z racji obecności Starszej Siostry, Twoje menu układam tak, by nie musieć całego wieczoru, czy poranka spędzać przy garnkach, a na bazie jednej zupy przygotowywać Twoje potrawy. Jadłeś już: ziemniaki, marchew, selera, pietruszkę, buraka, kalafiora, brokuła, pora, dynię, mięso jagnięce, cielęce (ze słoików), indycze, królicze i z kurczaka w przeróżnych kombinacjach mięsno-warzywnych. Z odrobiną masła i ziół dla smaku. Poza tym kaszę manną, jaglaną, jęczmienną i ryż. Banany, jabłka, gruszki, morele, czarne jagody, śliwki, porzeczki i mandarynki(!!). To, do czego nie mam dostępu podaję ze słoików - w szczególności owoce, które z racji obecnej pory roku są trudno dostępne.
Lolku, zaczynasz się przemieszczać. Pełzasz do tyłu, a ja zastanawiam się, czy do przodu w ogóle będziesz. Próbujesz przyjąć postawę, jak do raczkowania. Ale gdy podniesiesz nogi i pupę, to dłonie są jeszcze zbyt słabe by utrzymać taki ciężar. Sprytnie przemieszczasz się po podłodze. Układam Cię na kocu, ale Ty po chwili i tak znajdujesz się poza nim, na dywanie bądź na panelach. Coraz mniej interesują Cię Twoje grzechotki, a jako cel wybierasz sobie klocki Lego, drewniane garnki do gotowania Twojej Siostry, klapek Taty, czy miskę z praniem. Codziennie miliony razy przypominam Marcelce i sama zwracam uwagę na to, co znajduje się w zasięgu Twoich małych rąk - płatki musli, w które wdepnąć można chodząc boso po dywanie, kawałki ciastoliny na podłodze, kredki świecowe, pokrywki od mazaków i wiele innych rzeczy, drobnych przedmiotów. Nowość, bo gdy Twoja Siostra była w Twoim wieku pamiętaliśmy z Tatą i nic niebezpiecznego dla rąk i buzi malucha się na niej nie znajdowało. Teraz wiem, jak bardzo musimy uważać, bo wszystko, co wpadnie Ci w ręce od razu wkładasz do ust.
Śpij Maluszku lepiej niż do tej pory i bądź wreszcie zdrów, bo przeraża mnie Twój zatkany znów nos ( tak, kilka minut temu Cię karmiłam) i słyszałam trudności w przełykaniu pokarmu. Wczoraj skończyłeś antybiotyk, a od piątku Twoja Siostra kaszle i jest zakatarzona. Twój osłabiony organizm jest teraz podany na wszelkie ustrojstwa...W takich dniach, nawet w obliczu zbliżającego się najpiękniejszego okresu w roku tęsknie za wiosną.
2 komentarze:
Dużo zdrówka dla Was wszystkich. Pozdrawiam agnieszka
Dziękujemy. Maraton chorobowy trwał od końca października do świąt Bodzenia Narodzenia. Z utęsknieniem czekam na wiosnę. Zima może powrócić jak moje dzieci będą w wieku przedszkolno-szkolnym.
Miło, ze nadal jesteś :)
Prześlij komentarz