2017-03-24

Robaki i żaby ("Mamo, nie jesteśmy robalami"),

czas wyjść z tego zimowego letargu. Babcia już kilka razy wspominała, że wiosna w kalendarzu, a u nas wciąż trwa piękny grudzień. 

Śpicie od niespełna dwóch godzin. W domu zupełna cisza. Nikt się do mnie nie odzywa. Nikt niczego nie chce. Po tygodniu, gdzie Tata wracał do domu w momencie Waszej kolacji, taka cisza jest wymarzonym scenariuszem piątkowego wieczoru. 

Z utęsknieniem czekam - jak zresztą co roku - na wiosnę. Ale tegoroczną zimę też będę dobrze wspominać. Bo było tak, jak nie raz sobie marzyłam. Może niekoniecznie o ciąganiu Was obydwojga w zaprzęgu i komentarzach przechodzących: "Ale frajdę mają dzieci, jaki fajny kulig im Pani urządziła. Ale tak Pani to chyba trochę ciężko?". Biorąc pod uwagę nieustannie odśnieżane chodniki, nie było lekko, ale dla tych dwóch uśmiechów warto. Wychodziliście z klatki i od razu rzucaliście się w śnieg. Zamieniliśmy naszą osiedlową małą górkę na porządne zjazdy w wąwozie. Marcela, która w ubiegłym roku przy każdym upadku z sanek krzyczała w wniebogłosy i zarzekała się, że więcej już nie zjedzie, a jak ktoś się z Jej upadku choć lekko zaśmiał, to miał przechlapane do końca wieczoru, tak w tym roku zjeżdżała na wszelkie możliwe sposoby. Na tradycyjnych sankach, plastikowych z Elsą (jakżeby inaczej), na brzuchu podczepiając się pod sanki, na których zjeżdżał Tata, razem ze mną, ale koniecznie tak, by zaliczyć wszelkie możliwe doły. I najlepsze były te zjazdy, które kończyły się upadkiem. Karol bardzo zachowawczo i ostrożnie. Sam - z małej górki, z tej większej, ale wspólnie z Rodzicem. I muszę stwierdzić, że największym zmarzluchem z całej rodziny jestem zdecydowanie ja. Kiedy Wy w najlepsze turlaliście się z góry na dół, mi - mimo ruchu odmarzały ręce i stopy i wiem, że zima nigdy nie będzie moją ulubioną porą roku. I dlatego właśnie chcę już wiosny. Ale takiej prawdziwej. Żebym wreszcie miała motywację do wyniesienia zimowych butów do piwnicy, pochowania grubych szalików, a wskoczenia w ulubione adidaski i krótką kurtkę. A Ciebie Synu uwielbiam za to, że jak po 14:00 wychodzimy na spacer w stronę przedszkola, Ty - mimo padającego deszczu, wiejącego wiatru, wychodzisz z klatki i po kilku minutach mówisz: "Ale świetna pogoda co?" I uśmiechasz się tak, że zastanawiam się, czy my oboje widzimy tę samą aurę na dworze. Grunt to dobre nastawienie. A Tobie akurat go nie brakuje. 

Już rano wstajesz z uśmiechem. Zawsze. Nie zdarza Ci się wstać w złym humorze. I przychodzisz do salonu z pełną obstawą, z którą śpisz: poduszką, krokodylem, psem i plastikową nakręcaną sówką. Drużyna się wciąż powiększa, bo dłuższy czas towarzyszyły Ci tylko dwie pierwsze wymienione. I wszystko to przez cały dzień musi znajdować się gdzieś w Twoim zasięgu. Jeśli poduszki albo któregoś ze zwierzaków brakuje, biegniesz, szukasz i dopiero, gdy wszyscy są na miejscu możesz kontynuować zabawę. Na spacer zabierasz albo psa albo sówkę. Krokodyl zostaje w domu ze względu na zbyt duże rozmiary, a poduszka (jak Ci tłumaczę) ma służyć do spania. 

Rozbrajasz mnie swym dobrym sercem. Kilkanaście razy dziennie słyszę: "Coś Ci pomóc"? Gdy w deszczu wracamy z zakupów, a ja się zatrzymuję, by wyjąć z reklamówki Twoje rękawiczki, Ty przytrzymujesz mi swój parasol nad moją głową: "przytrzymam Ci, żebyś nie mokła". "Pomóc Ci gotować zupę?", "To ja Ci będę podawał ziemniaki". Gdy z Melą przyklejamy naklejki, przychodzisz i pytasz: "Coś Wam pomóc dziewczyny?", "Poszukam Ci kapci, żebyś nie marzła w stopy", "to przyniosę nam koc, jak będziemy czytać książki", idę po poduszkę, żeby Ci w pupę było miękko". A Twoja starsza Siostra baaaardzo tę dobroć wykorzystuje i tylko, co raz słyszę: "Karol, podasz mi chusteczkę? Karol przyniesiesz banana?" A Ty co odpowiadasz? "Oczywiście, już idę." I idziesz, przynosisz i grzecznie z "proszę" na ustach podajesz. Jeszcze :) 

Jesteś niesamowitym pieszczochem i przytulasem. Ale to chyba chłopaki tak mają. Minęła Ci już taka faza na Tatę. Owszem kilkanaście razy dziennie dopytujesz, kiedy Tata wróci z pracy, prosisz, żebym zadzwoniła i zapytała, kiedy będzie w domu i nadal chcesz (po całym dniu spędzonym przecież tylko ze mną), żeby to Tata czytał Ci wieczorną bajkę, ale już nie krzyczysz tak, jak jeszcze ze dwa miesiące temu, gdy ja próbowałam cokolwiek robić, gdy w domu był Tata. Chciałeś wylewać mleko, które do snu przygotowałam ja - nie Tata, ściągałeś piżamę, bo po chwili zorientowałeś się, że to ja Ci ją włożyłam - nie Tata, ścierałeś pastę do zębów, którą nałożyłam Ci ja - nie Tata. I wiesz, to wszystko sprawiało, że po powrocie Taty z pracy, gdzie powinnam cieszyć się z dodatkowej pomocy i wyręczania w codziennych obowiązkach - byłam zdecydowanie bardziej umęczona, bo Twoje wymysły i chęć postawienia na swoim męczyły mnie bardziej, niż cały dzień, gdy byłeś tylko ze mną. Nie powiem, żeby teraz trwała jakaś "faza na Mamę", ale masz wiele takich momentów w ciągu dnia, gdy podczas wspólnej zabawy raptem mówisz: "Mamusia..." i wtulasz się we mnie tak, jakbyśmy się przynajmniej kilka godzin nie widzieli. I te poranki, jak dzisiejszy...gdy ja jeszcze leżę w łóżku, a Ty wskakujesz do mnie pod kołdrę, przytulasz się tak, że nasze nosy praktycznie się dotykają i dajesz mi kilka całusów. Oczywiście dużo częściej są te, gdy stoisz pod łóżkiem i pytasz co chwila: "Wstajecie już? Wstajesz? Wstań już! Zrobisz mi śniadanko? Chcę śniadanko! Już nie ma nocy. Już wstań!" 

Poza przeogromną dobrocią, wyglądem anioła z tym rozbrajającym uśmiechem, masz swoją tajną broń - krzyk i płacz, gdy coś idzie nie po Twojej myśli. Gdy Marcela weźmie jakąś zabawkę i to akurat Ci się nie podoba, gdy nie zgadzam się na jakieś słodycze, czy oglądanie bajki. Krzyczysz, wybiegasz do sypialni, by za chwilę znów wrócić (najczęściej po psa, poduszkę, sowę i krokodyla) i znów trochę pokrzyczeć. I chyba już się na to uodporniłam, bo po prostu nie reaguję. Wiem, że to Twój sposób na złość, rozładowanie tych negatywnych emocji, które Ci w pewnych sytuacjach towarzyszą. W takich chwilach już nie raz słyszałam, że jestem brzydka. Albo: "JESTEŚ BRZYDKA, ZŁA i... (tu trwała chwila zastanowienia, a ja czekałam, co wymyślisz) i ...GŁUCHA!! Spodziewałam się wprawdzie głupiej, ale "głuchość" jest od jakiegoś czasu u Ciebie na topie. "Jesteś głucha Mela?", gdy Twoja Siostra udaje, że Cię nie słyszy. Uodporniłam się już też, gdy krzyczysz i lamentujesz przez wszystkie cztery piętra i domagasz się ode mnie niesienia na rękach, a ja twardo się nie daję i nie ustępuję. Nie potrafię jakoś tego ogarnąć, że masz siłę ganiać się z Marcelką na placu zabaw i w drodze powrotnej, kilkanaście razy wchodzić z motorem pod górkę i z niej zjeżdżać, a jak tylko przestępujemy próg klatki schodowej, słyszę: "Na ręce chce!". Ale to już też jest faza na etapie przechodzenia. Chyba zdałeś sobie sprawę, że ja nie ustąpię, przyzwyczaiłeś się do konieczności pokonywania naszych schodów i po prostu ten fakt zaakceptowałeś. A każda faza z Wami to etap przejściowy. Pojawia się i znika. Przy drugim dziecku łatwiej do tego przywyknąć i ze spokojem starać się przeczekać. 

cdn... (obiecuję, że szybciej niż za 3 miesiące)!!